Evo Morales: 10 lat “Słońca Boliwii”

Okrągła, uśmiechnięta twarz i kolorowe tradycyjne stroje oraz skłonność do megalomanii – oto znaki rozpoznawcze Evo Moralesa, obecnego prezydenta Boliwii. 22 stycznia minęło 10 lat od chwili objęcia przez niego urzędu prezydenta.

Przez jednych uwielbiany, przez innych znienawidzony. Jedno jest pewne: nie pozostawia nikogo obojętnym. Fenomen Evo Moralesa jest tak duży, że w ciągu ostatnich kilku lat świat przypomniał sobie w końcu o tym południowoamerykańskim kraju, który przez długi czas żył w cieniu swoich sąsiadów.

Zanim został prezydentem, był typowym człowiekiem-orkiestrą. Po ukończeniu szkoły średniej zajmował się niemal wszystkim: prowadził drużynę piłki nożnej, grał na trąbce w zespole muzycznym i uprawiał kokę. To ostatnie zajęcie otworzyło mu furtkę do polityki w momencie, w którym wybrano go na lidera ruchu cocaleros, czyli hodowców koki. Szybko zdobył popularność i w latach 1997-2002 zasiadał w Izbie Deputowanych z ramienia Ruchu na Rzecz Socjalizmu (Movimiento al Socialismo – MAS). Przez następne trzy lata prowadził intensywną kampanię polityczną przeciwko neoliberalnemu prezydentowi Eduardowi Rodríguezowi i w końcu doprowadził do przedterminowych wyborów.

Podczas kampanii prezydenckiej w 2005 roku jego głównymi hasłami była inkorporacja osób indiańskiego pochodzenia w życie społeczne oraz zawieszenie rządowego programu niszczenia upraw koki, realizowanego przy pomocy USA. Jego przywiązanie do ziemi (nadal silnie wierzy w kult Pachamamy, “Matki Ziemi”) oraz indiańskie korzenie sprawiły, że szybko zaskarbił sobie przychylność dużej części Boliwijczyków. Dzięki temu wygrał wybory i tym samym stał się pierwszym indiańskim prezydentem Boliwii, który przy każdej możliwej okazji nawiązuje do prekolumbijskich tradycji i nie wstydzi się przemawiać w języku ajmara.

Nietrudno się domyślić, że szybko znaleźli się też jego zagorzali przeciwnicy, a kraj podzielił się i w niektórych miastach dochodziło do zamieszek na tle etnicznym, organizowanych przez antymoralesowską opozycję. W kręgach inteligencji nazywano go kacykiem i oskarżano o to, że skupia w sobie całą władzę.

Trudno się z tym nie zgodzić. Reformy Moralesa były od samego początku radykalne i kontrowersyjne, ale wbrew wszelkim oczekiwaniom – skuteczne. Bilans jego 10-letnich rządów jest imponujący: włączenie do życia społecznego osób pochodzenia indiańskiego stało się faktem, nacjonalizacja sporej części sektora wydobywczego przyniosła Boliwii spore zyski, a obecnie rząd Moralesa kontroluje aż 35% całej aktywności ekonomicznej kraju. System przez niego wprowadzony nazywa się “modelem ekonomiczno-społeczno-wspólnotowo-produktywnym”, a w latach 2006-2014 Boliwia zanotowała wzrost ekonomiczny na poziomie 5,1%, co było jednym z najlepszych wyników w regionie. Warto również zauważyć, że w tym samym czasie wskaźnik ekstremalnej biedy spadł z 38,2% do 17%.

Evo Morales to nie tylko cudotwórca. Wielu zarzuca mu korupcję, a w 2008 roku doszło do tragicznych zamieszek antyrządowych w departamentach Pando, Beni, Santa Cruz i Tarija, w których zginęło ponad 20 osób. Z pomocą Moralesowi przyszła Unia Narodów Południowoamerykańskich (Unasur), za pomocą której udało się schwytać większość osób odpowiedzialnych za tamte wydarzenia.

Oczywiście, nie byłoby o nim tak głośno, gdyby nie jego ekscentryczne posunięcia. Morales nie jest typowym politykiem, dostosowującym się do zasad politycznego savoir-vivre’u. Często pojawia się w typowym swetrze z alpaki, znany jest ze swojego zamiłowania do tradycyjnych fiest (zawsze uczestniczy w karnawale w Oruro), fotografuje się z gwiazdami popkultury, otwarcie podziwia Putina, wysyła satelity w kosmos oraz uparcie buduje swoją legendę – w Boliwii można kupić np. grę wzorowaną na Monopoly o wdzięcznej nazwie Evopolio. Jak nietrudno się domyślić, możemy w niej stać się właścicielami Salar de Uyuni albo Chrystusa z Cochabamby.

Ostatnio zasłynął głównie z niecodziennego prezentu podarowanego papieżowi Franciszkowi: był nim krzyż w kształcie sierpa i młota. Mina papieża Franciszka stała się podstawą niezliczonych memów, ale mało kto wie, że była to replica krucyfiksu należącego do o. Luisa Espinala, jezuity i obrońcy ubogich, zabitego w Boliwii w 1980 roku.

Kadencja Moralesa niedługo dobiegnie końca, ale ten przedsięwziął już środki zapobiegawcze – Boliwię czeka referendum, w którym obywatele będą głosować za zmianą konstytucji, tak, aby umożliwić Moralesowi reelekcje jeszcze przez najbliższe 10 lat. Z tej okazji nagrany został również filmik reklamowy, w którym Evo wciela się w bohatera najnowszych “Gwiezdnych Wojen”.

Morales oficjalnie dzierży tytuł najdłużej urzędującego prezydenta Boliwii: 21 października wyprzedził Andrésa Santa Cruz, który rządził tym krajem przez 9 lat i 8 miesięcy, pomiędzy 1829 a 1839 rokiem. Cokolwiek się nie stanie, jedno jest pewne: Evo jest już chodzącą legendą.