3. iBienvenidos a la Habana!

Ponad 1200 przejechanych kilometrów, 6 miast i ich okolic, dziesiątki niezwykłych osób oraz niezapomnianych przeżyć. W wyprawie po Kubie towarzyszył mi Meksykanin Pablo, a trasa naszej wyprawy wyglądała mniej więcej tak:

 bienvenidos a habana

Pierwszy przystanek: Hawana. Pewnego lipcowego popołudnia, po dwugodzinnym locie z miasta Meksyk, dotarliśmy na lotnisko im. José Martí. Podczas lądowania przez okno samolotu widać było tylko otchłań soczyście zielonych pól, z rzadka naznaczonych jakąkolwiek ingerencją człowieka. Podekscytowana i zniecierpliwiona chciałam jak najszybciej pokonać 20-kilometrową odległość dzielącą port lotniczy od centrum Hawany. Nie mogłam się doczekać spaceru nadmorskim deptakiem Malecón czy wizyty w słynnej dzielnicy Vedado. Jednak, jak się szybko okazało, pracownicy lotniska chcieli dłużej nacieszyć się moją obecnością. Zanim wyszłam z siermiężnego budynku i uderzyło we mnie gorące, wilgotne powietrze, musiałam skonfrontować się z kubańskimi urzędnikami, którzy wykazali się wobec mnie nieprzeciętną podejrzliwością. Rzeczywiście, dziwić może fakt, że Polka dotarła na Kubę na pokładzie samolotu lecącego z Meksyku. Powinnam się była raczej znaleźć wśród Holendrów, którzy z Amsterdamu przylecieli ubrani już w kostiumy kąpielowe. Oni nie wzbudzali podejrzeń – wiadomo, przyjechali na wakacje, więc nie ma ich co zatrzymywać, niech jadą jak najszybciej do swoich hotelowych basenów.

Moja przygoda rozpoczęła się tuż po przejściu przez kontrolę paszportową. Idąc w kierunku ruchomych taśm w celu odebrania bagażu, zostałam niespodziewanie zatrzymana przez młodą kobietę, która przedstawiła się jako pracownica lotniska, chociaż jej strój i makijaż były odpowiednie chyba tylko dla hostessy w nocnym klubie. Z wymuszonym uśmiechem zaczęła zarzucać mnie pytaniami. Chciała wiedzieć, skąd jestem, ile mam lat, czym się zajmuję, skąd, dlaczego i na ile przyjechałam na Kubę, gdzie się zatrzymam… Poprosiła mnie o paszport, który dokładnie przestudiowała strona po stronie, po czym rozpoczęła drugą turę pytań – ile sztuk bagażu przywiozłam na wyspę, ile aparatów fotograficznych, telefonów komórkowych i komputerów, jaką kwotę pieniędzy i w jakiej walucie, a jeśli mam ze sobą karty kredytowe, to byłoby miło, gdybym też coś o nich opowiedziała.

Z każdą chwilą coraz mniej podobało mi się to przesłuchanie. Nadszedł czas na zamianę ról i w końcu to ja, lekko już zirytowana, zapytałam się kobiety o cel jej dochodzenia (moją uwagę szczególnie zwrócił fakt, że byłam jedyną zatrzymaną osobą, a kiedy „detektyw” podchodziła do mnie, odniosłam wrażenie, że właśnie na mnie konkretnie czekała). Widocznie zaskoczona moją śmiałością odpowiedziała grzecznie, że przeprowadza ankietę dla Ministerstwa Turystyki i przeprasza, jeśli była zbyt natrętna, po czym podziękowała mi za rozmowę i pozwoliła odejść. Moja walizka wciąż się nie pojawiała, więc korzystając z okazji poszłam do toalety. Tłok panował w niej ogromny, a to głównie ze względu na liczbę personelu – jedna pani otwierała drzwi do kabiny, druga podawała strzępek szarego papieru toaletowego, a trzecia pomagała przy myciu rąk. Świadome, że turyści nie mieli jeszcze możliwości wymienić waluty na kubańskie peso, wszystkie trzy zgodnie zapewniały, że akceptują płatności w dolarach, euro, funtach i frankach, a jakby ktoś miał przy sobie tylko jeny, to też nimi nie pogardzą.

Z kieszeniami lżejszymi o parę monet opuściłam toaletę, ale daleko nie zaszłam, ponieważ przede mną czekała już znajoma pani w towarzystwie postawnego, umundurowanego kolegi. Szepnęła mu coś do ucha i oddaliła się, a mężczyzna zastawił mi drogę i szybko przeszedł do konkretów – kolejnej serii pytań, tym razem jeszcze bardziej szczegółowych. Każdą moją odpowiedź skrupulatnie zapisywał na wymiętej kartce, a kiedy doszliśmy do pytań o pieniądze i sprzęt elektroniczny, nakazał mi wyjąć mój dobytek z torby i dokładne wszystko pokazać. Spisał model telefonu, aparatu fotograficznego oraz dokładną sumę przywiezionych przeze mnie pieniędzy. Mundur i poważna mina mężczyzny zniechęciły mnie do przeciwstawienia się któremukolwiek z poleceń –  tym razem nie miałam nawet odwagi spytać, jaki był powód i cel mojego zatrzymania – nagle prysł czar słów Bienvenida a La Habana, wypowiedzianych 15 minut wcześniej przez obsługującą mnie przy kontroli paszportowej panią. Funkcjonariusz chciał też wiedzieć, czy podróżuję sama, ale kiedy powiedziałam, że przyleciałam ze stojącym obok mnie Pablo, zignorował tę informację i o nic go nie spytał. Na celowniku byłam tylko ja. Wychodzący już z sali z odebranymi bagażami Holendrzy z ciekawością spoglądali w moim kierunku myśląc zapewne, że słaba ze mnie przemytniczka narkotyków, skoro już na lotnisku mnie złapali.

Gdy mężczyźnie w końcu zabrakło pytań, a mnie sprzętów, które mogłabym jeszcze poddać pod obserwację, dopisał mój numer paszportu do zgromadzonych wcześniej na mój temat danych i wreszcie pozwolił mi odejść. Kiedy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości Pablo powiedział mi, że zaglądając z ukosa w sfatygowane kartki funkcjonariusza, dojrzał moje nazwisko na sporządzonej ręcznie liście kilku pasażerów. Tak jak myślałam, nie byłam przypadkowo zatrzymaną turystką, respondentką ankiety organizowanej przez kubańskie Ministerstwo Turystyki. Mimo iż długo obmyślałam teorie na temat przyczyn całego zajścia, dopiero kilka dni później, w Cienfuegos, dowiedziałam się, co na ten temat ma do powiedzenia Kubańczyk. Czy jego hipoteza jest wiarygodna, ocenić będziecie mogli sami przy okazji jednego z następnych artykułów.

Ulica w Centro Habana
Ulica w Centro Habana

Wracając jednak do Hawany – po niespodziewanie długim pobycie na lotnisku i przebiciu się przy wyjściu przez tłum taksówkarzy oraz właścicieli casas particulares oferujących swoje usługi, w końcu wsiedliśmy do taksówki i wyruszyliśmy w drogę do Centro Habana – dzielnicy, w której mieliśmy się zatrzymać na dwie pierwsze noce naszej podróży. Żółtemu, przywodzącemu skojarzenia z Nowym Jorkiem samochodowi daleko było do lśniącego Buicka, chociaż sądząc po jego stanie też z pewnością pamiętał lata 50. minionego wieku. Zrezygnowałam jednak z narzekania na niedogodności transportu, takie jak na przykład brak klimatyzacji przy temperaturze rzędu 38 stopni. W końcu byłam na Kubie i, mimo początkowych nieprzyjemności, pełna entuzjazmu chciałam chłonąć otaczającą mnie rzeczywistość.

Już sama przejażdżka do centrum Hawany była bogata w ciekawe obserwacje. Na trasie, biegnącej przez wiejskie tereny otaczające kubańską stolicę, panował niewielki ruch. Równie często mijaliśmy wozy konne i idących poboczem pieszych, jak i inne samochody. To właśnie dlatego, przynajmniej w Hawanie i okolicach, dróg można by Kubańczykom śmiało pozazdrościć. Kilkakrotnie minęliśmy naprędce sklecone z desek stoiska, przy których sprzedawano guarapo, czyli popularny na Kubie sok z trzciny cukrowej. Mimo iż kioski ustawione były na pustkowiu, ich właściciele nie mogli narzekać na brak klientów. W oczy rzucały się również wszechobecne bilboardy, murale i plakaty. Nietrudno domyślić się charakteru monotematycznych haseł, zwłaszcza że reklama jest na Kubie zabroniona. Przejeżdżając obok stadionu mogliśmy więc przeczytać pełne dumy słowa Kuba – naród zwycięzców na tle wyblakłego zdjęcia narodowej reprezentacji. Na innych plakatach i transparentach widniało natomiast hasło Siempre es 26, czyli „codziennie jest 26 [lipca – przyp. aut.]”. My na Kubę dotarliśmy 25 lipca, a więc w samą porę, aby świętować sześćdziesiątą rocznicą szturmu Fidela Castro na koszary wojskowe Moncada w Santiago de Cuba. Choć zakończony klęską, bunt z 26 lipca 1953 roku uważany jest oficjalnie za początek rewolucji kubańskiej.

Kubańska Coca-Cola
Kubańska coca-cola

Po półgodzinnej podróży w końcu dotarliśmy na miejsce. Wszystkie ulice w Centro Habana  krzyżują się pod kątem prostym i są do siebie bardzo podobne. Kolorowe, ale zaniedbane kamienice z odpadającym tynkiem, stare amerykańskie i radzieckie samochody stanowiące świadectwo niezwykłych zdolności kubańskich mechaników, wszechobecne ryksze oraz ludzie grający w domino przy biwakowych stolikach ustawionych na chodnikach. Niezwykle popularne w kubańskich domach fotele na biegunach były również w naszej casa particular, pełnej bibelotów i wiszących na ścianach czarno-białych zdjęć. Doña Amanda poczęstowała nas na powitanie kubańską coca-colą (jej nazwa wywołać może uśmiech na twarzach mówiących po hiszpańsku osób), a my, bujając się w fotelach, ustalaliśmy plan na resztę dnia.

Ulica w Centro Habana
Ulica w Centro Habana
Kolorowe kamienice w Centro Habana
Kolorowe kamienice w Centro Habana

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *