3. Kilka słów o Bogocie i katedrze w kopalni soli

O stolicy Kolumbii, jak na razie, dużo powiedzieć nie mogę. Spędziłam tam tak naprawdę ok. 1,5 dnia. Ulice, wiadukty, budynki przypominały mi trochę Warszawę. Wraz z przekroczeniem progu mieszkania, w którym miałam spędzić 2 noce, poczułam się jak w domu. Rodzina Luisa przyjęła mnie niesamowicie, ciepło. Jakie było moje zaskoczenie, kiedy na śniadanie dostałam jajecznicę z pomidorami i szynką. To właśnie tutaj wypiłam moja pierwsza kawę z dużą ilością mleka, pierwszy kolumbijski świeży sok z pomarańczy oraz tak zwany el pan de bono, czyli bułeczki nadziewane serem. Pycha!

To, co przykuło moją uwagę, to ubiór obu cioteczek mojego chłopaka. Opatulone w szale, swetry, kurtki. Trzęsły się z zimna. One właśnie przyjechały z Monteríi, gdzie temperatura jest dwa razy wyższa, tak że odczuwały zmianę pogody bardziej niż ja. Czułam się dziwnie, widząc mieszkanki Bogoty w kurtkach i butach zimowych, bo ja chodziłam w tenisówkach bez skarpetek, w cienkim sweterku i jeszcze cieńszym szaliczku na szyi. Podejrzewam, że w ciągu dnia było ok. 15 stopni przy zachmurzonym niebie. Gdy wyszło słońce, było pewnie jeszcze cieplej. Pogoda jednak była zdradziecka, bo wieczorem nawet mi, Polce, było zimno. Tak wygląda zima w Bogocie.

Kolejnym szokiem były moje trudności w oddychaniu. Nie dusiłam się, ale po wejściu na wiadukt, żeby przejść na drugą stronę ulicy oddychało mi się naprawdę ciężko. Nie, nie, złośliwi czytelnicy, to nie była moja słaba kondycja. Bogota leży na wysokości 2640 m n.p.m. i jest to bardzo odczuwalne. Następnego dnia, poszliśmy z Luisem na wycieczkę do tzw. La Catedral de Sal de Zipaquirá, do katedry w kopalni soli. Podróż trwała ok. godziny.

Zanim opowiem o swoich wrażeniach, przedstawię kilka faktów historycznych. Z tym miejscem bardzo ściśle związana jest kultura Indian Muiscas. Mówi się, że dzięki tej kopalni byli oni najlepiej prosperującym społeczeństwem. To olbrzymie złoże soli we wschodnim łańcuchu górskim powstało 70 milionów lat temu, kiedy to jeszcze istniało morze wewnętrzne. Morze wyschło i pozostawiło solne bogactwo zmieszane z błotem i ziemią. Z tej to mieszanki powstały solne skały, które możemy podziwiać do dzisiaj. Z czasem sól ta pomogła w sfinansowaniu kampanii wyzwoleńczych Nariño i Bolívara, które doprowadziły do uzyskania niepodległości przez Kolumbię, Ekwador, Peru i Wenezuelę. W latach 50. XX wieku w kopalni stworzono katedrę, którą trzeba było zamknąć dla zwiedzających z powodów bezpieczeństwa. Katedrę, którą można oglądać dzisiaj, zaczęto budować w 1991 roku. Inauguracja nastąpiła 4 lata później – w grudniu 1995 roku. Odbywają się tam religijne uroczystości i koncerty. Zapowiedź brzmi zapewne dosyć ciekawie i tajemniczo; czas na moje wrażenia.

“Pierwszym górnikom” – taki napis wprowadza nas na teren kopalni. Aby dostać się do głównego wejścia, należy pokonać długie schody. Na górze można odpocząć, zjeść obiad, obkupić się w solne figurki i inne kolumbijskie pamiątki, a nawet skorzystać ze “ścianki” wspinaczkowej. Ceny biletow uzależnione są od pakietu atrakcji, który turysta wybiera. Wybraliśmy pakiet standardowy, za pokaz filmu podziękowaliśmy. Katedra, lustro wodne i tzw. show de luces, czyli show świateł.

Jakoś nie mogłam sobie tego wszystkiego wyobrazić. Do kopalni można było wejść tylko w małych grupach z przewodnikiem. Mijaliśmy stacje Drogi Krzyżowej, otaczała nas olbrzymia przestrzeń, nastrój dopełniały śpiewy mnichów, które rozlegały się po całej katedrze (oczywiście nie były to śpiewy na żywo). Wszystko mnie bardzo poruszało: fakt, że to Kolumbia, jej bogactwo, historia, kultura… Nagle stało się coś niespodziewanego. Śpiewy mnichów zmieszały się ze znajomym mi zapachem, który zupełnie nie współgrał z klimatem tego miejsca. Zapach popcornu. Tak, zbliżaliśmy się do miejsca wyświetlania filmu. Tuż obok liczne straganiki ze szmaragdami, złotem, pamiątkami. Tak jakoś za dużo tego wszystkiego. Pewnie, nie było to przy ołtarzu, nie na terenie katedry. Co więcej podobno nie ma tam Najświętrzego Sakramentu na stałe. Niby świętość miejsca wydaje się nie być naruszona, a jednak niesmak pozostał.

Kolejną atrakcją kopalni w Zipaquirá jest “miasteczko kolonialne” – fragmenty hiszpańskich zabudowań, odtworzony hiszpański klimat. Robi to wrażenie. Czuć kolonializm w powietrzu, ale nie mogę zrozumieć, po co zostały wstawione dziwne manekiny np. z głową świni. Być może jest to dla mnie za bardzo abstrakcyjne albo to tzw. przepaść kulturowa. Lustro wodne bardzo mi się podobało: tajemnicze, może trochę przerażające. Nie da się o nim dużo napisać – trudno opisać wrażenia.

Czas na ostatnią atrakcję. Niewątpliwie jest to wisienka na tym torcie: show świateł. Usiedliśmy na plastikowych, białych krzesłach, zaraz doszła reszta grupy i zaczęło się. Nagle na suficie pojawiło się dużo świateł, które “ustawiały” się w różne obrazy. Było to przedstawienie poszczególnych regionów Kolumbii. Wszystkiemu towarzyszyła piękna muzyka techno-disco – sama nie wiem, jak ją mam określić. Całość trwała ok. 15 minut, może trochę więcej. Bardzo mnie to wszystko rozbawiło, a niektórzy na pewno wspominali to show przez kilka godzin z powodu bólu szyi.

Na zakończenie moich obserwacji i refleksji związanych ze stolicą Kolumbii jeszcze dwie perełki: komunikacja miejska i podmiejska. Autobusy w Bogocie, tzw. Transmilenio, to długie pojazdy i mam wrażenie, że łatwo się pogubić w numeracji i kierunkach. Przystanki również różnią się od naszych. Są znacznie większe, całkowicie oszklone, można się do nich dostać tylko po zakupieniu biletu i przejściu przez bramkę. Wraz z przyjazdem transmilenio, otwierają się ruchome szklane drzwi przystanku. System wydaje się naprawdę w porządku, zwłaszcza, że jeśli pasażer nie opuści tej “oszklonej klatki” i chce się przesiąść, nie musi kupować kolejnego biletu. Niektórzy mieszkańcy Bogoty chcą przechytrzyć system i nie kupować biletu. Czekają na moment, kiedy podjeżdża albo odjeżdża transmilenio i drzwi przystanku są jeszcze otwarte. Przebiegają szybko ulice i próbują dostać się na przystanek. Jest to bardzo niebezpieczne zarówno dla przebiegającego jak i dla kierowców transmilenio czy kierowców zwykłych pojazdów. Dlatego też policja “poluje” na śmiałków, którzy decydują się zaryzykować. Widziałam to niejednokrotnie w telewizji.

Komunikacja podmiejska to zupełnie inna bajka. Tutaj przystanków nie ma. Autobus (jest o wiele mniejszy od transmilenio) zatrzymuje się czasami nawet co minutę i zbiera pasażerów. Jest naprawdę wesoło. Ludzie krzyczą, biegną, wskakują do autobusu. Kierowcy zawsze towarzyszy pomocnik, który ma obowiązek zbierać pieniądze za bilet, pomaga w biegu wrzucić walizkę do bagażnika, wykrzykuje cel podróży, tak żeby ludzie czekający na poboczu wiedzieli, czy gonić pojazd, czy też czekać na inny. Bez wątpienia, każda podróż takim autobusem to istna przygoda.

Moje pierwsze wrażenia z Kolumbii brzmią nieco ironicznie, ale prawda jest taka, że byłam pod wrażeniem tego wszystkiego. Wszystko mnie poruszało. Ludzie, autobusy, katedra w kopalni. We wszystkim widziałam bogactwo historyczne i kulturowe. No, może nie we wszystkim: dziwne manekiny, disco w kopalni nie przekonały mnie do końca, ale przecież to nie koniec moich odkryć kulturowych w tym kraju. I cały czas moim hasłem przewodnim jest: inne, dziwne, nie znaczy gorsze. Następny dzień, kierunek: Montería.

ML1 ML7 ML2 ML3 ML4 ML5 ML6

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *