Raul Małachowski: Z tego, co mnie negatywnie zaskoczyło, to ten zupełny, zupełny brak tradycji. Na przykład umiera ojciec rodziny; pracował całe życie, zdobył albo majątek, albo ładny dom. I na velorio, już na velorio, tzn. jak przychodzą składać kondolencje i popatrzeć na trumnę czy wypić kielicha – to też było dla mnie przerażające zupełnie – się nie mówi o niczym innym, tylko komu sprzedać, jak się pozbyć tego domu. Nikt nie mówi o tym żeby dalej prowadzić ten dom. Nie. Na przykład tu stary jakiś dom dziadka, pradziadka, zburzą, żeby sobie postawić czteropiętrowy czy wyższy dom. Jak ja przyjechałem, nie było bloków prawie, były bardzo ładne domy w stylu kolonialnym. I Santiago było niskie. Było widać z wszystkich stron San Cristóbal, Santa Lucía, wszystkie góry. Teraz nie widać nic. Bo te wieżowce zepsuły cały widok. Ale oni się tym nie przejmują. Chwalili się tylko: „a ja sobie kupiłem departamento”, departamento – to było najważniejsze. Miał mieszkanie na piątym, szóstym czy dziesiątym piętrze, to było dużo ważniejsze. A dom po rodzicach to zburzyć. Tego nie ma w Limie. W Limie bardzo jest utrzymany ten fantastyczny, kolonialny styl. Tu go nie ma.
Michał Gulczyński: I oni rzeczywiście piją nad trumną?
RM: No, więc jak ja przyjechałem tu, jak poznałem, zrobiono dla mnie 2-3 kolacje u aktorów. Już byłem z nimi dobrze zaprzyjaźniony i któregoś dnia jeden z nich mówi mi: „ach, umarł ojciec jednej aktorki, musimy tam iść”. Ja mówię: „na pogrzeb?”. „Nie, nie. Musimy iść dzisiaj”. Jak mówi, że musimy, to idziemy. Wchodzę, duży salon, pełno ludzi, piją tutaj drinka, tu kawę, tu jedzą ciastka. A na środku pokoju stoi trumna i leży gość. I mówi mi pani domu, płacząc: „ja dziękuję, że pan przyszedł, proszę kieliszeczek, niech pan popatrzy na tatusia”. I w tym samym czasie mnie częstują ciastkiem. I kieliszek do wypicia pisco sour. To się trzeba przyzwyczaić. To było za dużo dla mnie jak na pierwszy raz. A potem… Czy pan wie, co to jest angelito w Chile?
MG: Nie.
RM: A to ja się dowiedziałem na wsi. Miałem taką przyjaciółkę, która miała chacrę pod Limache, no i dowiedziałem się, co to jest angelito. Mam ochotę kiedyś namalować to angelito też. To jest zabronione oficjalnie. Oficjalnie, ale to robią wszędzie na wsi. Jak się urodzi dziecko, jest malutkie, ma parę miesięcy i umrze, to jest szczęście dla domu, dlatego że umarł aniołek, poszedł do nieba. No to trzeba to uczcić! To się robi taką rzecz, że się ubiera to niemowlę martwe, się ubiera w ładne ubranka, dużo kwiatów, wianuszek na głowę, skrzydełka – żeby był podobny do aniołka. Się go przywiązuje do małego krzesełka, się stawia na stole, się stawia pełno jedzenia, wina, butelki, wszystko naokoło niego. No i grają na gitarach, na harfach, śpiewają i tańczą cuekę. Ale!, to znowuż zazdrośni sąsiedzi. Trzeba wypożyczyć tego aniołka. I wypożyczają aniołka z domu do domu aż aniołek się zaczyna psuć. Tak jest! To jest niby oficjalnie zabronione. Ale sama policja, karabinierzy, wierzą w aniołka. Tak że oni starają się nie patrzeć na to, przepuszczają to.
MG: Mniej więcej w którym roku pan to widział?
RM: A no, w jakimś 70. jeszcze widziałem aniołka. Ta… No ale to velorio… Jeszcze pana nigdy na velorio nie zaprosili?