Wybory prezydenckie w Chile: milioner kontra lewica

Pierwszą turę wyborów prezydenckich w Chile, które odbyły się 19 listopada, wygrał Sebastián Piñera kandydat centroprawicy i był prezydent w latach 2010-2014 przed centrolewicowym Alejandro Guillierem. Trzecie miejsce z niespodziewanie dobrym wynikiem zajęła lewicowa dziennikarka Beatriz Sánchez, kandydatka mającego swoje źródła w uczniowskich i studenckich protestach Szerokiego Frontu (Frente Amplio). Druga tura, której wynik jest dziś otwarty, odbędzie się 17 grudnia. Zarówno wynik wyborów prezydenckich, jak i odbywających się zgodnie z zasadami nowej ordynacji wyborów do Kongresu, są wyrazem rosnącego niezadowolenia Chilijczyków z rządów dotychczasowych elit.

Chile to swego rodzaju fenomen pośród państw Ameryki Łacińskiej. Po powrocie demokracji w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku Republika Chile we względnym spokoju rozwijała swoją gospodarkę i opierając się głównie na rządach centrolewicowych omijała szerokim łukiem polityczne przesilenia, do jakich dochodziło w wielu innych państwach kontynentu. Jest jednak także zła strona medalu: w wyniku przejęcia neoliberalnego systemu gospodarczego kraj boryka się z najwyższym rozwarstwieniem społecznym wśród państw rozwiniętych. Bogaci mieszkańcy zamykają się w swoich osiedlach, podczas gdy biedni walczą o przetrwanie na przedmieściach Santiago. Wyrazem rosnącego sprzeciwu wobec nierówności społecznych były wspomniane masowe protesty uczniowskie w 2006 roku i studenckie w latach 2011-2013, które ogniskowały się wokół postulatów reformy systemu edukacji.

Podczas wyborów generalnych, które odbyły się 19 listopada, obywatele oddawali swój głos w kilku kwestiach. W pierwszej kolejności decydowano o tym, kto zasiądzie na fotelu prezydenta i zastąpi obecnie urzędującą Michelle Bachelet, która nie może ubiegać się o kolejną kadencję, gdyż zgodnie z chilijską konstytucją te nie mogą następować bezpośrednio po sobie (Bachelet sprawowała już urząd prezydenta w latach 2006–2010). Chilijczycy decydowali także, kto zasiądzie w niższej izbie Kongresu, wymieniono część izby wyższej, w której kadencja trwa 8 lat z rotacją co 4 lata oraz wybrano rady regionalne.

Przełomowym aspektem tegorocznych wyborów i sukcesem obecnej prezydent, uważanej przez magazyn Forbes za najbardziej wpływową kobietę Ameryki Łacińskiej, było wprowadzenie nowego systemu wyborczego zrywającego z dziedzictwem Pinocheta. Pierwotnie deputowanych wybierano w dwumandatowych okręgach, co zmuszało budowanie szerokich koalicji i nie dawało szans mniejszym lub niezależnym partiom i sojuszom. W wyniku reformy z 2015 roku powiększono okręgi, a głosy liczone są zgodnie z metodą D’Hondta, stosowaną obecnie w wielu krajach z systemem wielopartyjnym. Nowością był także wprowadzony w 2015 roku obowiązek parytetów płciowych, zgodnie z którymi liczba kandydatów tej samej płci na listach nie może przekroczyć 60%.

Nie da się ukryć, że tradycyjnie na pierwszy plan wysunęły się wybory prezydenckie. Urząd prezydenta w Chile jest kluczowym stanowiskiem, ponieważ prezydent pełni funkcję zarówno głowy państwa, jak i szefa rządu. Oznacza to, że wybrany kandydat wspólnie z wybranym przez siebie gabinetem będzie kierował polityką wewnętrzną i zewnętrzną państwa. Na fotel prezydenta pierwotnie startowało 8 kandydatów. Startujący reprezentowali cały wachlarz przekonań politycznych od skrajnie prawicowych po skrajnie lewicowe. W pierwszej turze żaden z kandydatów nie otrzymał absolutnej większości, dlatego konieczne będzie przeprowadzenie drugiej tury wyborów, w której zmierzy się dwie osoby z największym poparciem.

Wyniki pierwszej tury prezentują się następująco: największą ilość głosów zdobył kandydat reprezentujący prawicowe Chile Vamos Sebastian Piñera, który otrzymał ponad 36,6% poparcia. Za nim zgodnie z przewidywaniami uplasował się socjaldemokrata Alejandro Guiller, reprezentujący La Fuerza de Mayoría. Niespodzianką okazał się wynik kandydatki zjednoczonej lewicy, Beatriz Sánchez, która zdobyła ponad 20% głosów. Czwarte miejsce z prawie 8-procentowym poparciem zajął niezależny kandydat José Antonio Kast, głoszący potrzebę przywrócenia dyktatury z czasów Pinocheta. Z piątym, wynoszącym 5,9% poparciem, zakończyła swój start w wyborach reprezentantka chadecji Caroliny Goic. Po piętach deptał jej lewicowy Marco Enriquez-Ominami uzyskując 5,71%. Listę zamknęli, uzyskując mniej niż 1% poparcia, Eduardo Artes (0,5%) i Alejandro Navarro (0,4%)

W drugiej turze zmierzą się więc Sebastian Piñera i Alejandro Guiller. Reprezentant prawicowej Chile Vamos był już prezydentem w latach 2010-2014. Warto podkreślić, że była to pierwsza głowa państwa wywodząca się z obozu prawicowego od czasów Pinocheta. Ten doktor ekonomii Uniwersytetu Harvardzkiego jest miliarderem i trzecim najbogatszym Chilijczykiem. Poszczycić się może faktem, iż za jego pierwszej kadencji odnotowano wzrost gospodarczy na średnim poziomie 4,7%, co jednak nie zapobiegło wybuchowi wspomnianych protestów. Głównym postulatem Piñery jest utworzenie nowych miejsc pracy i podejmowanie działań na rzecz wyższego wzrostu gospodarczego. Postuluje także wyrównanie szans w dostępie do edukacji poprzez stypendia i pożyczki państwowe, które miałyby zastąpić, wywalczony przez obecną prezydent, częściowy darmowy dostęp do edukacji. Przeciwnicy kandydata zarzucają mu, że biznesy, które prowadzi lub prowadził, nie zawsze były całkowicie czyste lub powodowały konflikty interesów pomiędzy dobrem obywateli a własnymi przedsięwzięciami prezydenta. Objecie funkcji głowy państwa przez Piñerę oznaczać będzie, że najwyższa władza w Chile przekazywana będzie niczym pałeczka w biegu sztafetowym: Bachelet – Piñera – Bachelet – Piñera.

Przeciwnik biznesmena to Alejandro Guiller, z wykształcenia socjolog, dziennikarz i prezenter telewizyjny, który pracował dla telewizji, będącej w posiadaniu jego politycznego rywala. Guiller w polityce udziela się od zaledwie 4 lat. Karierę rozpoczął, jako niezależny senator stanu Antofagasta. Jako kandydat na prezydenta związany jest z centrolewicową koalicją La Fuerza de Mayoría. Postuluje on potrzebę dywersyfikacji chilijskiej ekonomii, w związku z tym, że obecnie rozwój gospodarczy uzależniony jest w dużej mierze od wydobycia miedzi. Planuje zbudować megaport oraz inwestować w edukację i opiekę zdrowotną. Guiller to kandydat popierany przez obecną prezydent Michelle Bachelet, która pochodzi z tego samego środowiska politycznego. Sam kandydat deklaruje, że zamierza kontynuować niektóre rozpoczęte przez nią reformy.

Wynik drugiej tury pozostaje otwarty. Choć Piñera zgodnie z przewidywaniami wygrał I turę, uzyskał on zdecydowanie mniej głosów niż przepowiadały to sondaże, które dawały mu nawet 44% poparcia. W kampanii przed drugą turą wyborów obydwu pretendentom zależeć będzie, na uzyskaniu poparcia głosujących na kandydatów, którzy nie dostali się do decydującej tury. Jednym z kluczowych wyzwań będzie więc uzyskanie poparcia od Beatriz Sánchez. Ta, choć oficjalnie i wprost nie zarekomendowała Guillera swoim wyborcom, w wypowiedzi po niedzielnych wyborach stwierdziła, że wygrana reprezentanta La Fuerza de Mayoría choć nie będzie krokiem naprzód, ale oznaczać będzie stanie w miejscu, to nie oznacza też cofania się, co przyniosłaby potencjalna wygrana Sebastiana Piñery. Zatem, nie dając pełnego poparcia kandydatowi centrolewicy, wyraźnie sprzeciwia się głosowaniu na byłego prezydenta. Guiller może też liczyć na poparcie wyborców Marco Enriqueza-Ominamiego, a także dużą części Caroliny Goic. Chadecy dotychczas byli członkami centrolewicowej koalicji, z której wyłamali się po 28 latach. Sama kandydatka, która zrezygnowała już z przywództwa w partii, stwierdziła, że pewne sektory partii od zawsze popierały kandydata La Fuerza de Mayoría i z satysfakcją odnotowały jej porażkę. Piñera z kolei liczyć może na głosy wyborców ultra prawicowego Kasta.

Wybory do Izby Deputowanych – z racji wspomnianej reformy systemu wyborczego –  również przyniosły bardzo ciekawe wyniki. Ostatecznie najwięcej deputowanych (73) wprowadziła koalicja Chile Vamos, której brakuje zaledwie kilku mandatów do samodzielnej większości. Na nowym systemie skorzystał jednak przede wszystkim lewicowy Szeroki Front, którego w Izbie Deputowanych reprezentować będzie 20 posłów. Do tego dochodzą głosy chadeków. To sprawia, że to Guillierowi, którego koalicja uzyskała 43 mandaty, może być w wypadku wygranej łatwiej tworzyć większości w parlamencie niż Piñerze.

To, czego nie można nazwać sukcesem w listopadowych wyborach, to frekwencja. Według państwowych źródeł zaledwie 47% uprawnionych obywatelek i obywateli Chile przystąpiło do głosowania. Warto podkreślić, że czynny udział w wyborach w Chile do 2012 roku był objęty przymusem wyborczym. Zatem dopiero od niedawna Chilijczycy mogą wybrać, czy zamierzają oddać głos, czy pozostać w domach i najwyraźniej chętnie korzystają z przywileju spędzenia dnia wolnego w inny sposób niż odwiedziny lokalu wyborczego.

Biorąc pod uwagę, że wybory pod wieloma względami były przełomowe, martwić musi brak szczególnego zaangażowania chilijskiego społeczeństwa w bieżącą politykę. Niska frekwencja, manifestowana w przedwyborczych sondażach, opinia dużej części chilijskiego społeczeństwa o zupełnym braku zainteresowania polityką oraz dobre wyniki domagającego się radykalnej zmiany lewicowego Frente Amplio i skrajnie prawicowego niezależnego Kasta to wyraźna oznaka niezadowolenia narodu z pracy ich dotychczasowych reprezentantów. Potwierdza to również raport przygotowany przez Transparency International wskazujący, że 80% obywateli uważa, iż w ostatnich latach wzrosła korupcja wśród elit, które w Chile, gdzie praktycznie całe życie polityczne skupia się wokół stolicy, są niezwykle homogeniczne.

Na odpowiedź na pytanie, kto ostatecznie zostanie prezydentem w tym malowniczym kraju musimy poczekać do 17 grudnia. Jednak już dziś widać, że rezultat tegorocznych wyborów generalnych mogą mieć dla chilijskiego systemu politycznego dużo większe konsekwencje niż tylko zmianę na fotelu prezydenta.

Autorka: Agnieszka Drewniak

/ Tekst ukazał się pierwotnie na tej stronie w ramach współpracy z think-and-do thankiem Global.Lab.

Źródło zdjęcia główengo: Wikimedia Commons