Literatura i muzyka to dziedziny bodaj najbardziej obfitujące w postacie owiane legendą. Wspomina się je zawsze z nostalgią, jako bardów danego regionu czy kraju. Nie inaczej jest z osobistością, o której chcę napisać w jej 59. rocznicę urodzin. Kolumbijczyk Joe Arroyo – już na zawsze pozostanie w pamięci ludu jako Kartagińczyk zakochany bez pamięci w Barranquilli i chwalący jej piękno.
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=j8ElCh65bzk]
Słynny Joe, a właściwie Álvaro José Arroyo González, urodził się w Cartagenie de Indias w 1955 roku, ale szybko związał się z miastem Barranquilla, w sąsiednim departamencie Atlántico. Można by rzec, że jest tytanem rytmów karaibskich. Najbardziej znany jest jako wykonawca i kompozytor salsy tropikalnej, choć w jego dorobku znajdziemy też takie rytmy jak cumbia, porro czy stworzony przez niego samego joeson – mieszanka gatunków, w której skład wchodzą: „socca, salsa, muzyka afrykańska, cumbia, bryza morska i pewne 50%, które rodzi się we mnie, ale nie mam zielonego pojęcia co to jest”. Jest ona owocem pracy orkiestry La Verdad, którą założył w 1981 roku.
http://youtu.be/oWBf9hfW_4Y
Otrzymał niezliczoną liczbę Złotych Płyt oraz nagród przyznawanych podczas Karnawału w Barranquilli – Congos i Supercongos, wielokrotnie zaprojektowanych specjalnie dla niego. W końcu uwieńczeniem jego kariery było Latin Grammy z 2011 roku. Jednak tak naprawdę nie wydaje mi się, by tego typu wyróżnienia stanowiły prawdziwy wyznacznik tego, czym była jego muzyczna misja, której oddał się cały.
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=C6CysDxsQBU]
Tym punktem odniesienia, miernikiem wielkości wielkiego Joe jako artysty i człowieka jest raczej uznanie rodaków, duma jaką czują z posiadania tak godnego reprezentanta swojego kraju. To radość iskrząca w ich oczach za każdym razem, gdy wspólnie zaintonują „En Barranquilla me quedo”, „La Rebelión”, „El centurión de la noche” czy inny nieśmiertelny hit znany wszystkim pokoleniom, który karaibski bohater zostawił w spadku kolumbijskiemu narodowi. Oddają mu codziennie hołd – czy to mijając wzniesiony mu pomnik na Placu Muzyków, czy wysiadając i wsiadając na przystanku autobusowym noszącym jego imię. I chociaż zmarł w 2011 roku, nie można mu zarzucić, że nie dopełnił obietnicy. Śpiewał: „Zostaję w Barranquilli”. I został – już na zawsze. Pożegnały go tysiące, zalewając w pogrzebowym pochodzie ulice ukochanego miasta, którego już nie opuści.
Magdalena Borowska
[youtube https://www.youtube.com/watch?v=FxV7qByLHmg&w=420&h=315]