Las Patronas – bohaterki bez granic

„My nigdy nie odpoczywamy. I tak jest każdego dnia, aż do niedzieli, ponieważ ci migranci muszą jeść codziennie” – mówi Bernarda Romero Vazquez. W tym czasie pozostałe kobiety, członkinie Las Patronas krzątają się po kuchni tuż za jej plecami, nie przerywając pracy.

Kim są Las Patronas?

Jesteśmy w La Patrona, małej wiosce w Amatlán de los Reyes, położonym w meksykańskim stanie Veracruz. Bernarda to jedna z 14 kobiet, które tworzą grupę znaną już na całym świecie pod nazwą „Las Patronas”. Grupę, która nieprzerwanie od ponad 21 lat dobrowolnie karmi imigrantów z Ameryki Środkowej, przekraczających rejony Meksyku w pociągu znanym jako „La Bestia”, kierując się do Stanów Zjednoczonych, gdzie mają nadzieję ziścić swój sen o lepszym życiu. Większość z kobiet to gospodynie domowe, wieśniaczki i rolniczki, które swoją żmudną pracą czynią lepszym życie tysięcy ludzi, przyzwyczajonych raczej do nieustannie grożących im niebezpieczeństw aniżeli do ofiarowywanej bezinteresownie pomocy. Wśród nich są między innymi Norma, Guadalupe, Bernarda i Julia.

_76094621_mexicoveracruz4640714

Foto: bbc.com

Bestia

La Bestia to pociąg towarowy, który przemierza kraj z południa na północ w celu dowiezienia wszelkiego rodzaju towarów z Meksyku i pozostałych krajów Ameryki Centralnej aż do Stanów Zjednoczonych oraz – już mniej oficjalnie – służy jako środek transportu dla tysięcy pozbawionych tożsamości emigrantów z Hondurasu, Gwatemali, Salwadoru i w mniejszej części – Nikaragui, podróżujących na gapę w poszukiwaniu american dream.

Dla tych mężczyzn, kobiet i dzieci, zmuszonych do emigracji z powodów ekonomicznych, jak i niejednokrotnie ogromnej przemocy, posiłek dany im przez Las Patronas jest bardzo często jedynym, jaki spożywają w ciągu kilku tygodni. Nie wiadomo, kiedy znów będą mieli okazję coś zjeść. Posiłki, które przygotowują gospodynie, składają się przede wszystkim z fasoli, ryżu, chleba, tortillas (rodzaju cienkiego, płaskiego placka zrobionego z mąki pszennej lub kukurydzianej, który dla mieszkańców Meksyku jest niczym chleb dla Europejczyków) i tuńczyka. Czasem także z gotowanych jaj, warzyw i owoców. Także z ciasta – o ile ofiaruje im go pobliska piekarnia. Zdarza się to jednak rzadko.

Ich doświadczenie, zdobyte w przeciągu ostatnich 20 lat, doskonale obrazuje tablica z poprzybijanymi do niej karteczkami, znajdująca się w centralnej części kuchni. Każdego dnia jedna z kobiet (codziennie inna) odpowiedzialna jest za przygotowanie około stu, czasem nawet kilkuset, posiłków. Inne w tym czasie pakują jedzenie do toreb, przemywają plastikowe butelko i napełnieniają je wodą, a następnie wiążą je parami tak, aby można je było dostarczyć w najłatwiejszy możliwy sposób. Gdy miejsca w kuchni brak, pozostałe gospodynie idą do marketu w Córdoba, który ofiarowuje im warzywa i niesprzedane pieczywo.

las patronas

Foto: munchies.vice.com

„Czujne ucho”, mówią. Gdy tylko wybrzmi pierwszy gwizd pociągu, kobiety chwytają plastikowe skrzynki z posiłkami i taczki z butelkami wody. Każda z nich staje w innej pozycji kilka metrów od siebie, po tej samej stronie torów, w napięciu wypatrując nadjeżdżającego pociągu. W oddali powiększające się stopniowe światło reflektorów zapowiada przejazd setek ton żelaza ze swymi wygłodniałymi i spragnionymi pasażerami na pokładzie. Wygląda to tak, jakby kobiety te nigdy nie opuszczały swoich stanowisk, jakby trwały w oczekiwaniu dniami i nocami. Stopniowo coraz więcej głów wysuwa się z okien pociągu, żywiąc nadzieję na zdobycie czegoś do jedzenia, wcześniej poukrywanych przed oberwaniem chmury. Ich bagaż to zazwyczaj jedynie mały plecak z ubraniem na przebranie, przyborami higieny i zdjęciem rodziny, którą zostawili tysiące kilometrów za sobą. Przez szybkość ich twarze ledwo się zarysowują. Ich zręczne ręce wyciągają się w nadziei na złapanie toreb, które Las Patronas to raz rzucają jedna za drugą, to schylają się po następne. Trzymają torby w swoich dłoniach niczym w szczypcach tak, aby pasażerowie bez trudu mogli wyrwać je im z rąk. I tak aż do momentu, gdy lokomotywa zniknie w oddali.

Jeżeli pociąg przyjeżdża o dobrej godzinie, powiedzmy 11 czy 12 i kończy się jedzenie, wracamy, aby przygotować następne i zdążyć na drugi pociąg o 18 czy 19 – mówi Bernarda.

Każdego dnia zużywają przynajmniej 10 kg ryżu, gotując go na oliwie w wielkich garach razem z pomidorami, cebulą i czosnkiem. Worki fasoli, 10 tortillas na każdy przygotowany posiłek, kawałki chleba. Gdy mają z czego, przygotowują też marchew, buraki, kolczochy. Kroją papaje, melony, arbuzy, które dołączają w formie deseru.

Początki

Nie zawsze tak to wyglądało. Norma Romero Vásquez, jedna z „głów” Las Patronas, dokładnie pamięta dzień 5 lutego 1995 roku. Akurat wracała wraz z jedną ze swoich sióstr z zakupami zrobionymi w pobliskim markecie. Na swojej drodze napotkały przejeżdżającą „Bestię”. Mężczyźni, którzy nią podróżowali, prosili o jedzenie.

„Jesteśmy głodni, matko” – mówili. Jeden wagon, za nim drugi, trzeci, każdy pełen wygłodniałych podróżnych. Bez zastanowienia oddały im swoje zakupy – chleb i mleko.

Po tym akcie bezinteresownej pomocy w domu Normy zebrała się cała rodzina. Dyskutowali o tym, czego świadkiem były dwie siostry. Pociąg przejeżdża tamtędy codziennie, a ich pasażerów nazywa się „las moscas”. Podróżują bowiem poupychani i wciśnięci w wagony niczym… muchy. Tego dnia kobiety postanowiły przygotować posiłki na następny dzień. Jedna dała ryż, druga fasolę, tortillas i torby do pakowania. Z pierwszym gwizdem pociągu, usłyszanym gdzieś z oddali, wybiegły na tory. Rozdały 25 paczek, lecz “ich smutek był niewyobrażalny” – wspomina Bernarda. Jedzenia po prostu nie wystarczyło.

Gotowały na własny rachunek dzień w dzień przez siedem lat, zupełnie anonimowo. Jednakże pewnego dnia matka Bernardy i Normy, doña Leonila Vásquez Alvízar, zdecydowała, że nadszedł najwyższy czas na to, aby zacząć pukać do odpowiednich drzwi. Nie mogły dalej ciągnąć tego same. Aby nieść dalszą pomoc, same jej potrzebowały.

Musiałyśmy znaleźć kogoś, kto by nam pomógł kontynuować to, co zaczęłyśmy. Nie chciałyśmy tego porzucić, ponieważ widziałyśmy, jak ci ludzie cierpią. Jadą kobiety ze swoimi synami, oni wszyscy cierpią. Czasem widziałyśmy też, że tego jedzenia nie wystarczyło i zaczynałyśmy płakać. Miałyśmy wrażenie, że nam pęknie serce, nie mogłyśmy bowiem wykarmić ich wszystkich – mówiła.

I tak oto rozpoczęła się współpraca ze szkołami i uniwersytetami, marketem w Córdoba, centrami handlowymi, piekarniami y tortillerias. Pomoc zawsze jest rzeczowa. Praca Las Patronas jest wolontariatem od początku do końca – nie otrzymują za nią nic w zamian prócz wielkiej satysfakcji z niesienia potrzebującym bezinteresownej pomocy i wiedzy, że obowiązek został wypełniony. Z czasem zaczęły napływać dary, przede wszystkim ryż i fasola, oliwa i sól, chleb i tortillas, tuńczyk i jajka. Niejednokrotnie także buty i odzież, które w podobny sposób jak posiłki, kobiety rozdają podróżnym.

lapatrona_migrantes

Foto: animalpolitico.com

Od 2003 roku, czyli od wystąpienia w filmie dokumentalnym Tina Dindarmala pt. “De Nadie“, o wysiłkach Las Patronas usłyszano w całym kraju. Ludzie zaczęli się interesować działaniami Meksykanek i posyłać im żywność oraz ubrania. Nie jest to jednak jedyny film poświęcony dzielnym kobietom z La Patrona. “Llévate mis amores” (reż. Arturo González Villaseñor) zdobył uznanie na wielu prestiżowych festiwalach filmowych. Działania Las Patronas odbiły się z czasem wielkim echem na całym świecie, a zatem i w portalach społecznościowych. Na 2015 roku na platformie Change została złożona petycja, aby odznaczyć bohaterskie Meksykanki nagrodą Księżnej Asturii, przyznawanej w Hiszpanii.

Przez żołądek do serca

Jedną z przeszkód, jaka dzień w dzień staje na drodze Las Patronas, jest prędkość pociągu. Lecz i na to znalazł się sposób. Aby zredukować szybkość, z jaką przejeżdża on przez wioskę, postanowiły one zaatakować najbardziej czuły punkt maszynistów: żołądek. “Maszyniści obarczeni są odpowiedzialnością wiezienia wszystkich tych ludzi i jako że sami są ludźmi, również odczuwają głód. To co robimy, to jedynie dawanie jedzenia i dzięki temu możemy przekonać do siebie również pracowników kolei”.

Za każdym razem, gdy wyczekują pociągu, Las Patronas przygotowują jeden szczególny posiłek. Troszkę więcej fasoli, jakieś dodatkowe bułeczki. Jeżeli jest ciasto, dają go nieco większy kawałek. I gdy rozpędzona maszyna zbliża się do wioski, pierwsze co robią to dostarczenie posiłku tej jednej najważniejszej osobie – maszyniście.

Julia Ramirez od ponad 17 lat działa jako wolontariuszka. Gotuje przede wszystkim we wtorki – w pozostałe dni przydzielane są jej inne prace, wliczając w to okres Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Mieszka blisko torów. Pamięta, że pewnej niedzieli La Bestia się zatrzymała. Do ich domu zbliżył się młody chłopiec – nie mógł mieć więcej niż 16 lat. Wycieńczony i wygłodniały prosił o jedzenie. Pierwsze, co przyszło wówczas Julii do głowy, to obraz jej własnego syna. Obydwaj byli wtedy w podobnym wieku.

“Wzruszył mnie aż do łez”. Julia usadziła chłopca przy stole. Fasola, jajka i tortillas stanowiły menu tego dnia. Szybki posiłek żeby zdążyć przed odjazdem pociągu. „Dziękuję matko, niech Bóg Ci błogosławi” – usłyszała Julia. Zanim jednak odszedł, poprosił kobietę o coś jeszcze, o błogosławieństwo. „Niech Bóg Cię błogosławi i niech Przenajświętsza Panienka towarzyszy Ci w drodze dokądkolwiek się udasz”. Po tych słowach chłopiec odszedł, a Julia dołączyła do Las Patronas.

Jestem bardzo szczęśliwa, ponieważ wszyscy jesteśmy braćmi. Nie chciałabym, aby mój syn odszedł. Myślę o wszystkich tych matkach, które zadają sobie pytanie: Dokąd pójdzie mój syn? Oby tylko spotkał dobre osoby. Oni wszyscy podróżują w niebezpieczeństwie. Cierpią duchotę, deszcz, głód i pragnienie.

Julia w swoich życzeniach wykracza jednak poza potrzeby czysto fizyczne. „Chciałabym, żeby znaleźli pracę, żeby nie musieli opuszczać swojego kraju, podróżują przecież z potrzeby, nie z kaprysu” – mówi.

Nowa generacja Las Patronas

Zaczęło się jak to zwykle – przypadkiem. “Moja ciocia jest siostrą Normy. Przyszła pewnej niedzieli i razem przygotowywały posiłki. Zaczęłam im pomagać” – wspomina. Jednak gdy nadjechała La Bestia, kazały jej odejść na bok, jedynie się przyglądając.

Umiejscowienie się tuż przy torach kolejowych, po których przejeżdżają rozpędzone setki ton żelaza, bieganie od jednej skrzynki do drugiej i wymachiwanie torbami pełnymi jedzenia nie jest prostym zadaniem. Po pierwsze – trzeba utrzymywać odpowiednią odległość od torów, nigdy nie zbliżyć się zanadto. Pasażerowie zazwyczaj wychylają się przez okna niemal całym ciałem, w dodatku z szeroko rozpostartymi ramionami i źle wymierzony rzut może skończyć się tym, że paczka pełna jedzenia zamiast trafić do emigrantów, uderzy z hukiem o ziemię. Dodatkowo sprawę komplikuje szybkość, z jaką porusza się La Bestia. Nieraz gapowicze nawet nie mają czasu zdać sobie sprawę, że tam na dole jest ktoś, kto chce im pomóc, kto chce dać im jeść i pić. Kobiety krzyczą “¡Comida! ¡Comida!”, aby w porę wychylili się i wyciągnęli ręce po pomoc.

Meksyk: piekło dla emigrantów

W lutym 2015 roku Las Patronas obchodziły 20 rocznicę swoich wysiłków w dokarmianiu emigrantów. Tego dnia cała pielgrzymka świętujących ludzi wędruje wzdłuż torów kolejowych. Idą tamtędy dziesiątki osób, obrońców praw człowieka, właścicieli schronisk dla emigrantów z różnych części Meksyku czy księży i zakonników popierających działania kobiet. Nagle w oddali słychać gwizd nadjeżdżającego pociągu. Wszyscy nasłuchują. To La Bestia – najpierw jeden wagon, potem drugi, za nim następne… lecz coś się wydarzyło. Na pokładzie jest tylko jeden widoczny emigrant.

Nieustannie ścigani przez agencje migracyjne. Poszukiwani przez los polleros, przemytników którzy doprowadzają ich aż na północ za niebagatelną kwotę 9 tysięcy dolarów (ok. 8 tysięcy euro). Bici przez los garroteros, strażników zatrudnionych przez linie kolejowe uniemożliwiających emigrantom wejście do pociągu, nieszczędzących im bicia pałkami podobnymi do policyjnych.

Napadani przez członków zorganizowanych grup przestępczych. Zastraszani przez Los Zetas, którzy terroryzują całą infrastrukturę kolejową w Meksyku. Oszukiwani, rabowani, poniżani. Podobnie podróżujące kobiety, których również jest niemało – każda z nich żyje w strachu przed byciem zgwałconą przez policję, przestępców, przemytników czy ich własnych towarzyszy podróży. Wielu rodaków patrzy na tych ludzi z obrzydzeniem. Buntuje się przeciw schroniskom i noclegowniom w ich własnych wioskach, jeżeli te dają schronienie migrantom. Niewiele jest osób, które się z nimi solidaryzuje, nierzadko narażając swoje własne dobro i życie.

Las-Patronas-7

Foto: munchies.vice.com

W lipcu 2014 roku prezydent Meksyku, Enrique Peña Nieto wprowadził program „Południowa Granica” (hiszp.„Frontera Sur”), który, w wersji oficjalnej, ma na celu wzmocnienie ochrony emigrantów przekraczających terytorium tego kraju. Fakty przeczą jednak teorii: uzbrojenie granicy Meksyku i Ameryki Centralnej, „polowanie” na emigrantów, wysyp punktów kontrolnych i posterunków rewizji, wartownie graniczne. Wszystkie instytucje bezpieczeństwa narodowego są skoncentrowane na przeszkodzeniu i utrudnieniu przejściu przez granicę.

Według obrońców praw człowieka działania te, zamiast ulżyć i złagodzić nadużycia, na które narażeni są emigranci, jedynie eksponują największe zagrożenia. Wciąż chodzą wzdłuż torów kolejowych, po szosach i innych mało uczęszczanych drogach – górach, pustyniach i terenach niezamieszkałych. To jedynie podwyższa ryzyko bycia złapanym przez służby państwowe, a także wkroczenia na trasę przemytu narkotyków, czyli mówiąc wprost zadarcie z bossami narkotykowymi.

Norma Romero Vásquez doskonale o tym wie. Niegdyś przygotowywała 800 posiłków dziennie, teraz przygotowuje jedynie około 100. Ostatnimi czasy migranci przybywają do La Patrona na pieszo, idąc wzdłuż torowiska. Wielu z nich na skraju wyczerpania po odbyciu setek kilometrów trudnej drogi. Odwodnieni i wygłodniali, z pozdzieranymi do krwi stopami, szukając jakiegoś miejsca, gdzie mogliby się posilić i odzyskać siły na dalszą podróż.

norma romero

Foto: bbc.com

„Ich sytuacja jest bardzo trudna i nic się z tym nie robi. Ten program („Frontera Sur”) nie przynosi nic poza coraz to nowszymi problemami, widzimy to na własne oczy” – mówi bez cienia wątpliwości. W jadalni „Nadzieja Migranta”, którą prowadzą, nieraz muszą obsługiwać jednocześnie 18 osób. Wcześniej nigdy tak nie było.

„Najsmutniejsze jest to” – przyznaje – „że władze nie rozumieją, że to nie jest żadne rozwiązanie, ponieważ nie powstrzymają ludzi przez forsowaniem granic. Migranci cierpią głód i będą szukać sposobów na jego zaspokojenie tak długo, aż im się uda lub aż zginą. USA wzmocniło granicę i migranci muszą płacić za to wysoką cenę”. Norma podkreśla, że Las Patronas będą kontynuowały swoje działania tak, jak to robią od przeszło 20 lat. To obowiązek, który same sobie narzuciły, ponieważ najważniejsze jest, aby pomagać potrzebującym. „Słowa Ewangelii wcielone w czyn”.

„Wzywam ludzi do tego, aby nie byli obojętni, aby byli wrażliwi. Myślę, że obecne czasy są ciężkie nie tylko dla mieszkańców Ameryki Środkowej, ale w szczególności dla Meksykanów. Nie miejmy twardych serc” – mówi. „To mnie osobiście bardzo boli, ale taka właśnie jest wędrówka każdego z nich. Przemierzają ją nieufni wobec wszystkiego, co w jej trakcie napotykają na swojej drodze. Chcemy być dla nich nadzieją. Chcemy, aby wiedzieli, że nie wszyscy ludzie są źli”.

guadalupe gonzalez

Foto: bbc.com

Źródła:

http://www.cronicaerratica.com/Reportajes/las_patronas_14_mujeres_frente_a_la_bestia.html

http://www.bbc.com/news/world-latin-america-28193230

https://munchies.vice.com/es/articles/las-patronas-alimentan-a-los-migrantes-centroamericanos-que-viajan-sobre-la-bestia