Mniejszość latynoska w Wielkiej Brytanii, cz. II

4. Czas wolny

DSC_0048Jak widać w pierwszej części, Latynosi właściwie mogą tu funkcjonować nie używając prawie wcale angielskiego, co bardzo chętnie wykorzystują. Oczywiście utrudnia to, lub wręcz uniemożliwia, asymilację z pozostałymi mieszkańcami Londynu. Latynosi, podobnie lub nawet bardziej niż Polacy, których jest tu 122 tysiące, trzymają się razem. Mają też miejsca skupiające punkty usługowe, w których zbierają się w czasie wolnym od pracy. Jest to głównie centrum handlowe Elephant & Castle na południu miasta oraz market Pueblito Paisa przy stacji metra Seven Sisters na północy. Istnieje też wiele mniejszych punktów skupiających sklepy, restauracje i inne lokale.

photo (1)

Ja osobiście więcej czasu spędzałam w Pueblito Paisa, który jest jakby bardziej gościnny. Nie można oprzeć się wrażeniu, że stanowi dla ogromnej liczby Latynosów rodzaj azylu. Spędzają tu całe popołudnia i weekendy. Przychodzą po pracy, jedzą obiady w jednej z czterech restauracji, robią zakupy w latynoskim sklepie z importowanymi produktami (można tu kupić yerba mate, brazylijskie feijão, kawę, alkohole, prawdziwą kolumbijską czekoladę do robienia na gorąco z mlekiem, arepas, inca kolę itd.). Są tu trzy salony fryzjerskie, które w weekendy przeżywają prawdziwe oblężenie (trzeba jakoś wyglądać na całonocnej fieście), dwa salony piękności, gdzie manicure oraz regulację brwi robią sobie równie często panie, co panowie. Można kupić chorizos w sklepie mięsnym i płyty z filmami oraz muzyką po hiszpańsku.

Należy tu wspomnieć, że Latynosi generalnie wolą kupować produkty importowane ze swoich własnych krajów, niż zaufać europejskim markom. Dlatego też stanowią tak wdzięczną grupę odbiorców wszystkich tych lokali. Ciekawe jest to, że nawet osoby urodzone już w Wielkiej Brytanii, albo przebywające tu od wczesnego dzieciństwa często obruszają się, kiedy stwierdzam, że właściwie są Brytyjczykami. Latynosi mają bardzo silne uczucia patriotyczne względem swoich krajów, celebrują z pompą swoje święta narodowe oraz kultywują tradycje. Ich tożsamość jest niezachwiana przez fakt chodzenia do brytyjskiej szkoły czy perfekcyjnego władania angielskim w przypadku młodszych pokoleń. Godne podziwu.

photoW Pueblito Paisa ulokowane są dwa sklepy z odzieżą importowaną głównie z kolumbijskiej stolicy mody, Medellín. Większość Polek (ja na pewno) prawdopodobnie nigdy w życiu nie założyłoby wiszących na manekinach seksownych i świecących cekinami topów i gorsetów w najróżniejszych kolorach, obcisłych spodni i niebotycznie wysokich szpilek oraz innej maści butów, które dla mnie sprawiają wrażenie tandetnych fantów z poprzedniej epoki (z lat 90…?). Ale nie Latynoski. One po prostu uwielbiają ten styl i naprawdę noszą te ubrania na co dzień. Zazwyczaj da się poznać Latynoskę na pierwszy rzut oka – długie włosy, seksowny ubiór, szpilki, biżuteria, nienaganny makijaż i paznokcie. Są oczywiście wyjątki od reguły, ale jednak ten kanon piękna jest bardzo powszechny. Dziewczyny i kobiety, nawet starsze, bardzo dbają o siebie i uwielbiają być podziwiane. Nie należy też zapominać o nienagannej figurze, co w ich przypadku nie ma nic wspólnego z wychudzonymi modelkami o rozmiarze zero. Jeśli którejś nie stać na operację plastyczną powiększenia piersi, pośladków, liposukcji, bądź nie popiera takich metod – voilà!, od czego są fajas? Fajas to bielizna modelująca, która może nam wyczarować takie cuda, o jakich Bridget Jones się nie śniło… Ceny zaczynają się od 40 funtów, czyli, podobnie jak w przypadku importowanych ubrań, jest to stosunkowo droga zabawa. Ale akurat na urodzie się tu nie oszczędza. Przyznam jednak, że efekt końcowy, chociaż dla Europejek może wydawać się nienaturalny i przesadzony, bardziej cieszy oko na londyńskich ulicach niż widok niechlujnych dziewczyn w dresach lub (dosłownie) piżamach i rozczochranych włosach, których tu nie brakuje.

Innym rynkiem, któremu dobrze się powodzi, jest rynek kosmetyków i leków. Latynoski wolą kupować kosmetyki importowane, jak również produkty dla dzieci i leki z Ameryki Południowej. Tak, leki. Podczas pobytu w Londynie nie spotkałam się z żadnym Latynosem, który wyrażałby się pochlebnie o tutejszych lekarzach pierwszego kontaktu. Nie mają do nich zaufania, paradoksalnie uważają, że medycyna jest tu na o wiele gorszym poziomie niż w krajach rodzinnych. Kolumbijczycy uwielbiają szczycić się swoimi specjalistami, do których zjeżdżają pacjenci nawet ze Stanów Zjednoczonych. W praktyce sprowadza się to do tego, że jeśli mogą, to czekają z leczeniem chorób aż do następnego wyjazdu do Ameryki Południowej. Na każde drobne przeziębienie mają swoje domowe sposoby albo dużo częściej niestety antybiotyki brane na własną rękę. Należy zaznaczyć, że w krajach latynoamerykańskich antybiotyki często można dostać bez recepty (niektórzy korzystając z tego przywożą je do Wielkiej Brytanii, żeby nimi handlować), a farmaceuta zastępuje lekarza, jeśli nasza dolegliwość nie jest poważna. Brak jest jakiejkolwiek świadomości na temat szkodliwości antybiotyków w przypadku brania ich na każde zwykłe przeziębienie. Tłumaczenia na niewiele się zdają. Rekordy popularności biją też zastrzyki. Co ciekawe, w Londynie można również kupić świeczki przynoszące powodzenie w biznesie, odpędzające złe duchy, a także zioła pomagające na najróżniejsze dolegliwości, bynajmniej nie tylko fizyczne. Można również bez problemu odwiedzić szamana. Moim hitem jest „leche de la mujer amada” („mleko kochanej kobiety”), czyli specyfik, który po dodaniu do kąpieli ułatwi nam zdobycie serca ukochanej/ukochanego. Takie małe voodo.

Nieodłącznym elementem latynoamerykańskiej kultury są tu, w Londynie, imprezy. W piątkowe i sobotnie noce liczne latynoskie kluby pękają w szwach. Bardzo często organizowane są imprezy tematyczne z jednym typem muzyki, np. noc rancheras, starej salsy, noc vallenatos. Oczywiście nikt nie tańczy sam, dominują tańce towarzyskie – salsa, merengue, bachata, cumbia, bardziej współczesny reggaeton. Nie ma też ograniczeń wiekowych – młodsi i starsi bawią się razem, co u nas chyba byłoby nie do pomyślenia na tak szeroką skalę. Jeśli lubicie taniec i będziecie kiedyś w Londynie, to wybierzcie się do jednej z tych dyskotek (Latin Grove, Zumbale, La Pollera Colora – do znalezienia w internecie), bo naprawdę warto. Jest to za każdym razem cudowny spektakl, coś zupełnie odmiennego od naszych klubów nocnych. Piosenki naprawdę mają słowa, które wszyscy śpiewają, melodie i rytm, są jakoś zakorzenione w kulturze tych krajów, nie są bezsensownym komputerowo wygenerowanym dudnieniem (nie obrażając nikogo). Fakt, że niektóre z nich są bardzo stare, nie przeszkadza Latynosom wspaniale się przy nich bawić. Przyznaję się bez bicia, że absolutnie nie umiem tańczyć salsy ani żadnego innego tańca, a jednak jest w tych imprezach coś, co mnie przyciąga i mogę po prostu siedzieć przy stoliku i obserwować parkiet, nie mogąc się nadziwić, w jaki sposób ktoś może tak szybko i rytmicznie ruszać stopami w taaakich obcasach! Coś wspaniałego! A jeśli umiecie choć trochę tańczyć, to bądźcie pewne (tu mówię do dziewczyn), że propozycji wspólnego tańca będzie bardzo wiele. Inna rzecz, która bardzo mi się podoba, to że mężczyźni zachowują się w tańcu jak prawdziwi dżentelmeni, bez względu na to jacy są na co dzień. Z kolei rodzice dzieci urodzonych już w Wielkiej Brytanii bardzo dbają, żeby ich pociechy umiały tańczyć wysyłając je na wszelkiego rodzaju kursy. Taniec bez wątpienia łączy ludzi i dyskoteki, o których mówię coraz częściej są odwiedzane nie tylko przez Latynosów, ale też przez osoby innych narodowości.

Londyn jest też odwiedzany regularnie przez gwiazdy muzyki latynoamerykańskiej – te znane nam z radia jak Juanes, Shakira, Pitbull czy Wisin y Yandel, jak również przez artystów bardziej lokalnych, śpiewających salsę, vallenatos, a nawet muzykę andyjską.

Inną namiętnością Latynoamerykanów jest piłka nożna. Grają w nią w londyńskich parkach, a transmitowane obecnie w najróżniejszych pubach i latynoskich restauracjach mecze eliminacji do mundialu są wydarzeniem gromadzącym setki kibiców. I kibicek. Obowiązujący dress code to oczywiście koszulki w barwach kraju pochodzenia.

Anna Szatyłowicz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *