Facultatad de Filosofía y Letras mieści się przy calle Puán, w dzielnicy Caballito. Ogromny budynek wydziału humanistycznego niegdyś był fabryką tytoniu (papierosów) i ponoć kilkakrotnie służył jako plan zdjęciowy starych argentyńskich filmów.
Wystarczy przekroczyć próg ogromnych, choć prowizorycznych drzwi, by zrozumieć, dlaczego wiele osób nawet przez chwilę nie rozważało studiów na UBA. Cieszący się niewątpliwą renomą wydział, podobnie jak wydziały psychologii, prawa czy medycyny, z czysto wizualnej strony przedstawia sobą obraz nędzy i rozpaczy. W oknach brak szyb, zimą po korytarzach hulają wiatr i gołębie, latem natomiast w toaletach każdy gwałtowniejszy ruch wzbija w powietrze chmary much, a duchota często przekracza granice wytrzymałości. Z tej perspektywy budynek przy ulicy Browarnej określiłabym jako, powiedzmy, przyzwoity – w łazience przynajmniej da się zamknąć drzwi, a w kranach woda jest zawsze.
Dodać warto, że na korytarzach wolno palić, a niektórzy prowadzący zezwalają nawet na palenie podczas zajęć (takowa decyzja podlega jednak demokratycznemu głosowaniu na początku semestru). Ponadto w szkolnej stołówce można kupić piwo po zaniżonej cenie, na dziedzińcu ponad połowa palonych papierosów zawiera przeróżne dodatki urozmaicające bujny wachlarz aromatów tzw. Filo, a i wiele osób kręcących się po wydziale niewiele ma z nim wspólnego. Obecność kilkorga umorusanych dzieci grających na korytarzu w kulki pierwszego dnia zajęć wprawiła mnie w zdumienie, jednakże prawdziwy szok miał dopiero nadejść.
Otóż, jak się niedługo później zorientowałam, w budynku przy ulicy Puán właściwie mieszka kilka ubogich osób: szczególnie w pamięć zapadły mi właśnie dzieci i dorosła, bezzębna narkomanka. Co więcej, osoby te regularnie pielgrzymują po salach w trakcie trwania zajęć, prosząc o pieniądze, coś do jedzenia lub picia. Dorośli zwykle uraczali nas fragmentami swych życiorysów, dzieci natomiast slalomem lawirowały pomiędzy krzesłami, wręczając nam – studentom – wyświechtane kartoniki w cukierkowych kolorach i o równie cukierkowych hasłach, czasem nawet życzących wesołych świąt pod koniec września. Następnie szkraby wykonywały slalom powrotny, zabierając, tak jałmużnę, jak i kartoniki, czasem całując darczyńcę w policzek.
Prawdziwym utrapieniem okazała się jednak nie obecność tych osób, które szybko rozpoznawały nowe twarze i okazywały podziwu godną grzeczność wszystkim, może z wyjątkiem nieprzychylnych im pracowników nieakademickich, ale krążące po salach reprezentacje najróżniejszych stronnictw politycznych działających przy Filo. Z początku próbowałam wysłuchiwać tych rozemocjonowanych chłopców i dziewcząt, chcąc rozróżnić cele oraz podstawy ugrupowań, do których należeli. Udało mi się jedynie ustalić, że wszystkie mają charakter lewicowy, gdy zaś doszło do „zajęcia” wydziału (la toma1) przez studentów, to już wszystko mi się pomieszało.
Pomimo tych i wielu innych utrudnień trzeba przyznać, że UBA z niektórymi kwestiami poradziło sobie znakomicie: w zdumienie wprawił mnie na przykład system fotokopii, zarządzany przez tzw. CEFyL (Centro de Estudiantes de Filsof’ía y Letras). Instytucja ta zajmuje się również prowadzeniem szkolnej stołówki, dystrybucją zapomóg finansowych dla studentów czy comiesięcznym asado2, połączonym z imprezą na dziedzińcu wydziału. Tak więc większość tekstów stanowiących sylabus zajęć została na potrzeby studentów Filo (a więc, w wielu przypadkach nielegalnie) zdygitalizowana, i są one ogólnie dostępne w kserokopiarnii uniwersyteckiej. Tam system organizacji jest również godny podziwu – klient pobiera numerek, a następnie wypełnia kwitek, na którym wpisuje kod grupy, kod tekstu oraz tytuł tekstu, który pragnie skserować (kody i tytuły są uzupełniane na bieżąco w tabelkach grup zajęciowych, rozwieszonych po całym pomieszczeniu). Od niedawna niektóre z tekstów, a czasem i wszystkie, dostępne są w CEFyL-u internetowym, dostępnym dla wszystkich studentów. Istnieje również system reutylizacji notatek – można je zostawić kolejnym studentom, którzy wówczas mogą je odkupić za pół ceny, albo i mniej. Innym osiągnięciem CEFyL-u jest na przykład stworzenie puli tanich obiadów, na które wystarczy się zapisywać, bez zbędnych formalności (sama z nich korzystałam). Trzeba przyznać, że ten samorząd działa energicznie, reagując czasem bardzo spontanicznie i chaotycznie, podlega też nieustannej krytyce ze strony zarówno studentów, jak i nauczycieli. Ja jednak byłam pod wrażeniem zaangażowania, skuteczności i zasięgu tej grupy: w porównaniu z CEFyL-em samorządy funkcjonujące w ramach Uniwersytetu Warszawskiego wypadają bardzo blado.
Kolejnym kuriozum jest wydziałowa biblioteka – zbiór bogaty i imponujący. Co prawda katalog jest już umieszczony na stronie wydziału, sam jednak system wypożyczania przypomina system, którzy niektórzy z Was pamiętają jeszcze z liceum, podstawówek czy bibliotek osiedlowych. Mianowicie, wszystko jest zapisywane RĘCZNIE, w zwykłym grubym zeszycie w kratkę: jeden zeszyt na wypożyczenia, drugi na zwroty. Książki wypożyczać wolno tylko na tydzień, trudno jednak, żeby ktokolwiek ścigał spóźnialskich: ich grzeszki wychodzą na jaw dopiero, gdy delikwent odda wolumin, ewentualnie wówczas, gdy ktoś inny bardzo chce książkę wypożyczyć i postanawia uruchomić aparat ścigania, co, nawiasem mówiąc, rzadko spotyka się z powodzeniem.
Zadziwiające jest to, że przy (w gruncie rzeczy) bardzo prowizorycznych warunkach, wydział Filosofía y Letras funkcjonujący na UBA jest najbardziej prestiżowym wydziałem humanistycznym w kraju. I faktycznie, poziom i podejście do nauki były dla mnie kolejnym szokiem, tym razem bardzo pozytywnym. O tym jednak opowiem w następnym rozdziale.
_
1 La toma to popularny sposób protestu, rodzaj studenckiego lub uczniowskiego strajku, zwykle o charakterze politycznym. Podczas mojego pobytu odbył się on raz, niestety, nie udało mi się ustalić dlaczego właściwie do niego doszło. Co ciekawe, po kilku dniach protest przerwano, by strajk mogły ogłosić służby porządkowe i administracyjne wydziału, w związku z czym przez tydzień nie sprzątano budynku, nie działała biblioteka ani żaden z sekretariatów.
2 Asado to argentyński grill; więcej o tym przeczytacie w części, którą poświęcę jedzeniu.