„Czy na innych planetach to też by się wydarzyło?” – recenzja filmu „Perłowy guzik”

guzikWoda. Potężny, wszechobecny żywioł. Źródło wszelkiego życia na Ziemi, jest częścią wszystkiego co nas otacza. Skąd się wzięła? Czy dotarła do nas z kosmosu? Przyleciała na komecie? Czy dzięki niej jesteśmy częścią innych planet, innych światów?

Tymi rozważaniami rozpoczyna się Perłowy guzik. Wraz z kamerą przemierzamy dziewicze zakątki Patagonii. Zachwycają nas przepiękne krajobrazy, lodowce, wartkie rzeki, spokojne jeziora. Obrazom towarzyszy szmer deszczu i dźwięk łamiącego się lodu. Mamy wrażenie, że oglądamy film przyrodniczy o tym odległym zakątku Ziemi.

Po chwili jednak dokument staje się swoistą podróżą przez dzieje Patagonii. Opowiada o kolonizacji tamtych terenów, oraz o tragediach z czasów dyktatury wojskowej. Te odległe w czasie historie w Perłowym guziku przenikają się i mieszają, płynnie niczym dwa strumienie wody.

Ludy Patagonii wierzyły w kosmiczne pochodzenie wody oraz w to, że po śmierci zamienią się w gwiazdy. Woda była ich domem i żywicielem, spędzali na niej całe dnie. Swoje wierzenia i kulturę wyrażali poprzez malowanie ciał. Z zachowanych zdjęć patrzą na nas ich pomalowane twarze. Nigdy nie dowiemy się, co oznaczały te rysunki. Po przybyciu kolonizatorów, ich wierzenia zostały uznane za grzeszne, a oni sami za nieludzkich. Za ich życie wyznaczono cenę. Ci, którzy przeżyli, zostali zmuszeni do porzucenia oceanu, swojej kultury i przeniesienia się do specjalnie wybudowanego obozu na wyspie Dawson.

Współcześni Chilijczycy odwrócili się od swoich korzeni. Nie potrafią dostrzec w pełni potencjału wody. Reżyser twierdzi, że trochę się jej boją, mimo że Chile jest niczym wyspa – z jednej strony oblane oceanem, z drugiej szczelnie otoczone przez Andy i pustynię. W czasie dyktatury ocean stał się jeszcze straszniejszy. Policja junty wojskowej zrzucała do niego przywiązane do szyn ciała przeciwników reżimu, w nadziei, że zbrodnie nie wyjdą na jaw.

Guzmán pokazuje wodę jako świadka tych dwóch tragicznych epizodów w historii Chile: ludobójstwa plemion od wieków zamieszkujących Patagonię oraz działań junty wojskowej, torturującej i przetrzymującej ludzi na tej samej wyspie Dawson, która wcześniej była świadkiem cierpień Indian.

Historia się powtarza. Poprzez swój dokument Patricio Guzmán zadaje pytanie „jak to było możliwe?”. Zastanawia się, czy silniejsi dominowali zawsze i wszędzie. Choć z początku może się wydawać filmem przyrodniczym lub antropologicznym, Perłowy guzik jest filmem przede wszystkim o pamięci. Reżyser pragnie przywrócić pamięć plemionom Patagonii, o których Chilijczycy wolą zapomnieć, oraz ofiarom dyktatury, które chciano skazać na zapomnienie poprzez wrzucenie do morza.

„Znalezienie winnych to dopiero początek” słyszymy w dokumencie. Dziś rząd Chile stara się ocalić pamięć po rdzennej ludności Patagonii. Jej ostatni przedstawiciele zostali ogłoszeni Skarbem Narodowym. Z oceanu wydobywane są szyny kolejowe, będące rdzewiejącym dowodem popełnionych zbrodni przez reżim. Jednak nierozliczona przeszłość wciąż sprawia ból.

Perłowy guzik nie jest tradycyjnym, statycznym dokumentem. To żywa opowieść, w której reżyser-narrator dzieli się z widzem swoimi przemyśleniami i wspomnieniami. Guzmán umiejętnie przeplata ze sobą wywiady z ostatnimi przedstawicielami patagońskich plemion oraz funkcjonariuszami tajnej policji, nagrania archiwalne i ryciny kolonizatorów.

Mocną stroną filmu są również zdjęcia. Natura przedstawiona w dokumencie zdumiewa, zachwyca i pozwala wyobrazić sobie, jak bardzo Indianie musieli tęsknić za utraconą wolnością.

Zdecydowanie warto obejrzeć, choć film nie jest łatwy, nie tyle w odbiorze, co pod względem emocjonalnym. Z jednej strony zabiera nas do świata mitów i wierzeń, z drugiej pozostawia w nas pytanie, „czy na innych planetach to też by się wydarzyło?”.

Magdalena Pietruszyńska