Pętla na szyi Wenezueli zaciska się

W zamieszkach nękających Wenezuelę od połowy lutego zginęło już ponad 30 osób. Obywatele wyszli na ulice w proteście przeciwko przemocy, wysokiej inflacji i niedoborom w sklepach. Główną przyczyną takiego stanu rzeczy jest prowadzona przez ten kraj polityka kursu walutowego.

Decyzje polityczne, które doprowadziły do obecnej, trudnej sytuacji w Wenezueli zapadły już 11 lat temu. W roku 2003 prezydent Hugo Chávez zaczął wcielać w życie nową doktrynę polityczną nazwaną przez niego „socjalizmem XXI wieku”. Oprócz silnego wpływu państwa na gospodarkę i licznych programów transferujących dochód narodowy do ubogich mieszkańców, zakładała ona jedną, niepozorną wówczas zmianę – wprowadzenie stałego kursu walutowego i powiązanie boliwara na sztywno z dolarem amerykańskim.

Miało to, wraz z kontrolą rynku walutowego, zapobiec dalszemu odpływowi kapitału panicznie uciekającemu z kraju po nacjonalizacji sektora naftowego. Od tej pory dolary mogli legalnie kupować niemal wyłącznie importerzy i osoby podróżujące za granicę. Pod warunkiem, że potrafili udowodnić faktyczne zapotrzebowanie na dewizy

Stabilność waluty pomogła zachować stosunkowo niską inflację i wysokie tempo wzrostu gospodarczego, wynoszące w latach 2004-2008 około 10 proc. rocznie. Dzięki programom powszechnej edukacji i walki z analfabetyzmem oraz mikrokredytom wspierającym drobną przedsiębiorczość udało się wyciągnąć z biedy około 20 proc. społeczeństwa.

Taką hojność państwa umożliwiały zyski ze sprzedaży ropy naftowej rosnące wraz z ceną baryłki na nowojorskiej giełdzie. PDVSA – największa wenezuelska spółka naftowa – do dziś zapewnia ponad połowę przychodów budżetowych państwa i odpowiada za około 85 proc. eksportu. Zaopatruje także państwo w dolary, gdyż zgodnie z obowiązującym prawem, zobowiązana jest do sprzedaży wszystkich swoich dewiz bankowi centralnemu.

Stały, sztucznie zawyżony kurs walutowy umożliwiał jednocześnie tani import żywności, z którym rodzimy przemysł przetwórczy i rolnictwo przegrywały konkurencję, przez co gospodarka coraz bardziej uzależniała się od żywności zagranicznej. Szacuje się, że dziś 50-70 proc. (w zależności od źródła danych) żywności pochodzi z importu. Państwo zwiększało siłę nabywczą obywateli zasilając ich petrodolarami, podczas gdy strona podażowa gospodarki popadała w coraz większą stagnację.

Zwiastuny katastrofy

Pierwsze zapowiedzi nadchodzącej burzy pojawiły się w roku 2008, gdy światowy kryzys finansowy doprowadził do gwałtownych spadków cen ropy. Szeroki strumień twardej waluty został mocno ograniczony. Dzięki zagranicznym pożyczkom udało się jednak uchronić kraj od zapaści gospodarczej, a programy socjalne od bolesnych cięć. Stale malejący od wejścia w życie doktryny „socjalizm XXI wieku” dług publiczny w relacji do PKB, w latach 2008-2012 wzrósł dwukrotnie, z 23,3 proc. do 46 proc.

infografika: Dariusz Gąszczyk/CC BY-SA ruurmo

Rezerwy walutowe kraju topniały, a potrzeby importowe rosły. Państwo z trudem zapewniało podaż dolara na potrzeby przerośniętego importu i jego kupno po oficjalnym kursie stawało się coraz trudniejsze. W celu uniknięcia problemów z zaopatrzeniem przeprowadzono kilka dewaluacji, jednak kurs boliwara nadal pozostawał nienaturalnie wysoki. Konieczne było choć częściowe urynkowienie handlu dewizami. W tym celu w 2013 roku wprowadzono system aukcji SIDAD, oferujący waluty po kursie około dwukrotnie wyższym niż dotychczas.

Od tej pory po oficjalnym kursie (6,29 boliwarów za 1 dolara USA) sprzedawano dewizy branżom dostarczającym kluczowe dla gospodarki dobra, takie jak żywność. Natomiast przedstawiciele takich branż jak np. turystyka, zmuszeni byli płacić za dolara około 11 boliwarów. Niestety, system aukcyjny zapewnia tylko ułamek podaży dewiz i nie był w stanie uratować gospodarki. Równowaga, w jakiej znajdował się system u progu roku 2013 była niezwykle krucha i tylko czekała na wstrząs, który mógł ją z niej wytrącić.

Coraz ciaśniejsza pętla

Wstrząs nastąpił 5 marca 2013 roku, kiedy umarł uwielbiany prezydent Hugo Chávez. Na jego następcę naród wybrał namaszczonego przez poprzednika Nicolása Maduro, który nie cieszy się jednak takim poważaniem jak poprzednik. Sytuacja polityczna i gospodarcza szybko zaczęła się destabilizować. Ujawniła się budowana przez dekadę socjalistycznego systemu nadwyżka krajowego popytu nad podażą, co doprowadziło do ogromnej presji inflacyjnej. Według oficjalnych danych, inflacja wyniosła w 2013 roku 56 proc. jednak nieoficjalne szacunki, urealniające kontrolowane przez państwo ceny dóbr podstawowych, mówią nawet o 250 proc.

Niedostateczna podaż dolara po oficjalnym kursie, wraz z presją inflacyjną zachęcającą ludzi do trzymania oszczędności raczej w dolarach niż boliwarach, doprowadziła do gwałtownego spadku kursu wenezuelskiej waluty na czarnym rynku. Cena dolara w obrocie nieoficjalnym wzrosła w ciągu 2013 roku z 12 do ponad 60 boliwarów.

Gdy czarnorynkowy kurs boliwara przewyższał dwukrotnie kurs państwowy, nielegalny obrót dewizowy nie stanowił dla gospodarki wielkiego problemu, jednak gdy różnica ta urosła do 10-krotności, nagle niezwykle dochodowe stały się różnego rodzaju spekulacje. Gdy tylko importerowi udało się wymienić boliwary w banku państwowym (po kursie 6,29 boliwarów za 1 dolara), zamiast po prostu sprowadzać towar zza granicy i zbyć go na lokalnym rynku, szukał okazji do sprzedaży dolarów na czarnym rynku po kursie 10-krotnie wyższym.

Państwo kontroluje rynek walutowy na tyle, że dolary trafiają na konto przedsiębiorcy dopiero po faktycznym sprowadzeniu towaru. Nie jest to jednak dużym ograniczeniem w spekulacji, gdyż po rozliczeniu transakcji towar ten nie trafia na rynek, ale często szmuglowany jest do Kolumbii, gdzie sprzedawany jest za dolary. Szmuglujący osiągają w ten sposób 10-krotnie wyższe zyski.

Szacuje się, że za zachodnią granicę trafia nawet do 40 proc. żywności wyprodukowanej i zakupionej przez Wenezuelę. Produkty spożywcze zamiast na sklepowe półki, trafiają więc w ręce przemytników. Nasila się niedobór dóbr, co powoduje wzrost ich cen. Prowadzi to do jeszcze większego zapotrzebowania na dolary u ludzi chcących bronić swoje oszczędności przed utratą wartości, a to z kolei jeszcze bardziej zwiększa różnicę między oficjalnym i czarnorynkowym kursem boliwara i zwiększa zyski przemytników. Pętla się nakręca i zaciska, a gospodarka Wenezueli staje w obliczu ogromnego kryzysu.

Gdy w lutym czarnorynkowy kurs dolara przekroczył 80 boliwarów, ludzie wyszli na ulice – i pozostają na nich do dzisiaj. Socjalistyczny rząd Nicholasa Maduro wie, że grunt osuwa mu się spod nóg i utrzymanie się przy władzy może być niezwykle trudne. W celu ratowania dotychczasowego systemu, 24 marca 2014 roku wprowadzono nowy, zupełnie urynkowiony system wymiany walut SICAD II, na którym kurs dolara w dniu jego inauguracji wyniósł 51,6 boliwarów, a kurs czarnorynkowy został błyskawicznie zbity mniej więcej do tego samego poziomu. Nadal jednak podstawowe dobra, a stanowią one około 80 proc. importu Wenezueli, sprowadzane są po kursie oficjalnym, czyli 6,29 boliwarów za dolara.

Wydaje się, że nowy system jest krokiem w dobrą stronę, jednak aby zrównoważyć gospodarkę, konieczne jest całkowite uwolnienie kursu walutowego. Jednak na to się raczej nie zanosi, gdyż gwałtowna dewaluacja waluty, doprowadziłaby do wzrostu cen dóbr importowanych, w tym żywności, a tego nie wytrzymałby żaden rząd. Półki w sklepach pozostają więc puste, a pętla na szyi Wenezueli nadal się zaciska. Pozostaje tylko wyczekiwać momentu, gdy gospodarce tego południowoamerykańskiego kraju ostatecznie skończy się powietrze.

04.04.2014

Robert Szklarz

Autor jest studentem czwartego roku Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie oraz redaktorem naczelnym Niezależnego Miesięcznika Studentów „MAGIEL”.

Źródło: http://www.obserwatorfinansowy.pl/tematyka/makroekonomia/petla-na-szyi-wenezueli-zaciska-sie/

Otwarta licencja

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *