Głód Indian Wayuu

To nie zjawisko El Niño ani susza. Dzieci indian Wayuu z regionu Guajira umierają z głodu ponieważ korupcja, opieszałość i zapomnienie pozbawiły tę społeczność prawa dostępu do wody.

1dhambre1

Czekać

– Pani doktor, przyjmie mnie Pani najpierw? Mój syn ma gorączkę – mówi Patricia Epiayú Ipuana, trzymając na ręku najmłodsze z trójki dzieci. Myśli, że do jej osady w końcu zawitał doktor i że zbadam jej dziecko, które oddycha z trudem i nie przestaje płakać. „Maluch ma siedemnaście miesięcy i waży dziewięć kilo”, mówi mi Dalcia, przywódczyni osady Wayabital, położonej o 20 minut od Riohacha, w pobliżu drogi do Santa Marta. – Nie jestem lekarzem – przyznaję zawstydzona – zbieram tylko świadectwa, dzięki którym może odwiedzić Was lekarz.

Przez twarz tej młodej dziewczyny (ma 24 lata, ale wygląda na dużo więcej) przebiega cień rozczarowania. Ale jest tak przyzwyczajona do czekania, że odsuwa się z dzieckiem w jednej ręce i różową teczką w drugiej. Kontynuuję rozmowę z Dalcią, przywódczynią. Ma trzydzieści lat i czwórkę dzieci, wszystkie z niedowagą i oznakami niedożywienia. Mówi, że w jej społeczności żyje około stu osób, z których sześćdziesiąt to dzieci do dwunastego roku życia. “Większość z nich ma niedowagę”, mówi z pewnością.

Ma ją, ponieważ dwa tygodnie temu powiedzieli jej to ludzie z brygady przywiezionej przez Fundację Juana Felipe Gomeza, Kolumbijski Patrol Powietrzny i kilka prywatnych firm. Tego dnia zwołali matki i dzieci do autobusów i po oczekiwaniu w długiej kolejce zmierzyli je i zważyli, dali zestawy odżywcze i obiecali, że ktoś znów je odwiedzi w ich wspólnotach, aby ponownie je zbadać.

I myśleli, że to byliśmy właśnie my, arijunas (metysi), którzy przyjechali w autach 4×4, z aparatami i notatnikami aby zapytać o dzieci. Myśleli też, że z busika, który nas przywiózł wyjdą paczki z mlekiem, jedzeniem, wodą i odzieżą. Mieli nadzieję, że w końcu ktoś spełni swoje obietnice.

Ale pomimo rozczarowania, ta garstka kobiet, które dowiedziały się o pomyłce, nie odeszła i skryła się przed południowym słońcem ze swoim stadkiem dzieci pod altanką. Tak jak w dniu, kiedy przyprowadzono je do badań i przewieziono, a wiele dzieci wymiotowało, bo po raz pierwszy w życiu wsiadły do autobusu. Niektórzy spędzili dzień bez jedzenia, bo nie załapali się na poczęstunek.

Dla tych kobiet życie stało się jednym długim oczekiwaniem. Oczekiwaniem na paczki z pomocą, oczekiwaniem w długiej kolejce agencji bankowej na zapomogę z Familias en Acción – $140.000 pesos na każde dziecko poddane kontroli wzrostu i rozwoju, oczekiwaniem (dziesięciodniowym, jeśli mają szczęście) na przyjazd cysterny z wodą pitną, oczekiwaniem na deszcz pozwalający na zasiew po półtora roku bez ani kropli wody, oczekiwaniem na to, że ktoś im zbuduje studnię i akwedukt, oczekiwaniem na to, że ktoś kupi torby, które uplotły w przerwach pomiędzy opieką nad dwunastką dzieci. Oczekiwaniem.

Patricia oczekiwała z taką samą rezygnacją, siedząc na plastikowym krześle które kiedyś było białe, a teraz jest o krok od załamania się pod nią. W międzyczasie Dalcia mówi, że ma pod kontrolą tylko dwójkę młodszych dzieci i że już kilka razy wiozła je do lekarza w Riohacha z powodu biegunki, gorączki, infekcji dróg moczowych lub problemów z odychaniem. Mówi, że parę razy musieli je hospitalizować, ale jest to trudne, bo nie ma pieniędzy na bilety ani na jedzenie.

Jej hiszpański nie jest zbyt płynny, ale w swojej grupie włada nim najlepiej i pełni fukcję tłumacza. “W zeszłym roku nie wpisali nas na listę PAN”, skarży się. Ma na myśli lokalny plan odżywiania w La Guajira, program powstały za rządów Francisco Gomeza, który aktualnie przebywa w więzieniu oskarżony o zabójstwo, związki z grupami przestępczymi handlarzy narkotyków i przemyt benzyny. Program ten dostarczał 10.300 rodzinom rocznie paczki żywnościowe o wadze 50 kilo. Kosztował on 34 miliony kolumbijskich pesos i nie dotarł do ich wspólnoty.

Dziecko Patricii znów zaczyna płakać. Kobieta podaje mu od trzech dni paracetamol. Nie zawiozła go do lekarza, woli czekać, jak wszystkie matki. Wywiezienie dziecka poza obszar wspólnoty wymaga pozwolenia starszyzny i ojca małoletniego i oprócz pieniędzy potrzebna jest znajomość hiszpańskiego. Ponad 80% społeczności to analfabeci i szok kulturowy pomiędzy nimi, a lekarzami którzy nie mówią w języku wayunaiki jest duży.

Około dwadzieścioro dzieci biega, skacze, wyrywa się. Jak takie małe ciałka mogą wytrzymać 42 stopnie Celsjusza? Są ekstremalnie chude, ich brzuszki wydęte, skóra przesuszona i z wysypką, a ich włosy są rzadkie i mają rudawy odcień, niewłaściwy dla tej rasy o głęboko czarnych włosach. Nie ma wątpliwości, nie trzeba być lekarzem aby zauważyć, że są niedożywione.

Ale ani Patricia, ani Delcia, ani Carmen, żadna z kobiet we wspólnocie nie miała o tym pojęcia. Widziały, jak ich dzieci chorowały i wierzyły, ze sporą dozą racji, że było to spowodowane piciem wody z jagüey, naturalnej studni z której zwykły czerpać wodę, a która już wyschła z powodu suszy. Inne, które ufają Piachi (lokalnemu szamanowi), myślały, że to z powodu ducha, który zabiera dzieci. Kiedy to się dzieje, matki biegają od domu do domu aby zapobiec śmierci dzieci, ale nie zawsze im się to udaje.

Kobiety te nigdy by nie pomyślały, że dzienna porcja chichy z kukurydzy (właściwie pomyj z wygotowanych ziaren) i jednego posiłku, złożonego z ryżu, fasolki lub soczewicy, jest niewystarczająca. Były przekonane, ze jedzenie raz dziennie, z powodu braku pożywienia i wody, było czymś normalnym. W końcu, mężczyźni, kobiety, starcy i dzieci żyją tak już od wielu lat. Oni nie wiedzą dlaczego oficjalne liczby podają, że na każde dziecko poniżej czwartego roku życia które umiera z niedożywienia przypada także śmierć jednego staruszka.

guajiraninos

Wymagać!

Aby dojechać do Ichien należy przebyć 20-minutową drogę z centrum Manaure. Jak tylko zjeżdża się z drogi asfaltowej, auto musi skręcić i poszukać dróżki wśród pustyni. To labirynt ścieżek, które znają tylko wayuu. “Urzędnicy tutaj nie docierają”, mówią nasi przewodnicy. “Społeczności są tak rozproszone, że wiele nadal pozostaje nieodkrytych”. Do dziś nie przeprowadzono żadnego spisu, nie wiadomo ilu jest wayuu. Docieramy do domu Francisco, przywódcy wspólnoty. Przyjmuje nas Élida Epinayú Uriana, jedna z trzech kobiet, z którymi ma 32 dzieci. Tutaj kobiety rodzą ich nawet 18.

Kozy biegają w poszukiwaniu wody. W dzień poprzedzający naszą wizytę przyjechała cysterna, którą firma obsługująca akwedukt wysyła raz na dziesięć dni, jeśli tylko w mieście nie wysiada elektryczność. Wcześniej, jakiś rok temu, firma brała od nich aż do $80.000 pesos za cysternę, nie licząc opłaty przewozowej, $60.000. Jako że nie mieli środków, musieli odwołać się do Unicefu i Fundacji Caminos de Identidad (Fucai), aby te przelewały pieniądze bezpośrednio do przedsiębiorstwa miejsciego.

Władze jedenastu społeczności, zmęczone proszeniem o pieniądze, zjednoczyły się. Niektórzy pojechali do Bogoty i z pomocą Fucai zapewnili przyjazd komisji z wiceministerstwa Wody, które zobaczyły wysuszone jagüey i brudne studnie, z których bez wyjątku piły kozy, krowy i ludzie. Po wielu zebraniach i naciskach, otrzymali prawo do 7000 litrów darmowej wody.

Élida jest jedną z przeszkolonych kobiet. Organizują się one aby sprawdzić ile dzieci jest chorych, ile niezidentyfikowanych, ile jest ciężarnych i ile dzieci ma niedowagę. Ponad rok temu nie było tu dzieci niedożywionych. Fucai i Unicef przyjeżdżają od czasu do czasu, ważą je i mierzą.

Organizacje te osiągnęły to, czego w rejonie Manaure nie mógł osiągnąć kolumbijski Instytut ds. Dobrobytu Rodzinnego (ICBF), z ponad 8 milionami pesos przeznaczonych na programy dożywiania, które wedle statystyk objęły 37 130 beneficjariuszy. Najwyraźniej żaden z nich nie był w tych stronach.

“Są naszymi ziarnami. Powinniśmy je chronić, są nasze”, mówi Élida szeptem, który gubi się w złowrogim szumie wiatru, który może przynieść chmury z południa. Podczas gdy wyplata torbę, opowiada nam że wcześniej padało trochę w maju, że we wrześniu były huragany i że deszcze te trwały aż do połowy grudnia. Nie brakowało jedzenia. Teraz muszą go wymagać od władz.

Wymagać. Indianie z tych społeczności Manaure znają już to słowo. René, jeden z lokalnych przywódców, nauczył się go z indian z Cauca, którzy przyjechał z ramienia Fucai aby ich przyuczać. Zrozumiał też wtedy, że ma prawa i że jest Państwo, od którego powinien ich wymagać.

Nauczył się tego tak dobrze, że dzięki tej akcji stał się jedynym wayuu który osiągnął to, czego nie mogli gubernatorzy i władze Guajiry z 500.000 milionów pesos rocznie, otrzymanych z premii w ciągu ostatnich 20 lat: wodę dla Jokolibao, swojej wioski. Przyjeżdża tam cisterna i czasami dzieli ją z innymi wspólnotami.

W Tatsua też uczą się wymagać. Alba i jej siostra Esperanza postanowiły nauczyć się hiszpańskiego. Były zmęczone tym, że politycy przyjeżdżali do wspólnot aby prosić je o zostawienie śladu w papierach których nie rozumieli, w zamian za jakiekolwiek pieniądze. “Już nas nie oszukują”, mówią.

Według skarg wystosowanych przez przedstawicielkę parlamentu Ángelę Maríę Robledo od 2011 roku, operatorzy których zatrudnia ICBF do dostarczenia pomocy są zanurzeni w spirali korupcji w której uczestniczą nawet przywódcy wayuu. Podobne skargi dotyczą osób odpowiedzialnych za dystrybucję pomocy do władz regionalnych lub lokalnych.

I podczas gdy te młode dziewczęta nabierają wody by przygotować kawę na palnisku z trzech kamieni, nabierają odwagi aby przyznać do kamery to, co inni zaledwie sugerują: „Nie przyjmujemy tutaj pomocy rządu, bo nie głosujemy na wyznaczonego burmistrza”. Tak zawsze funkcjonowała cała La Guajira. W pewien sposób już się przyzwyczaili, zrezygnowali z walki i ucichli. Ale teraz już nie. Alba jest nauczycielką w szkółce i oprócz uczenia dzieci, że nie powinni tracić zwyczajów ich przodków, opowiada im też o prawach i o tym, jak ważne jest, by ich wymagać.

Pracować

Matilde nie wychodzi ze swojego domu w Riohacha. Nie chciała towarzyszyć nam w wyprawie po okolicznych wspólnotach, mimo że jest jedną z najbardziej wojowniczych i uznanych przywódczyń wayuu. Boi się o swoje życie. Fakt, że pojawiła się w telewizji skarżąc się na korupcję i opieszałość, uniemożliwiły jej wspólnocie dostęp do dóbr tak podstawowych, jak woda i jedzenie, a ją przekształciły w osobę niewygodną i niepożądaną.

– Dla kogo? – pytam.
– Jest wiele interesów. Jest sporo ludzi, którzy nie chcą, żeby Indianin się organizował, żeby Indianin dochodził swoich praw.

Nie podaje nazwisk. Chce tylko, żeby jednostki powołane do ochrony spełniały swoje obowiązku. Aby ustaliły gdzie trafiło 6,5 mld pesos które dał rząd. Usadawia swoje drobne ciało na fotelu na biegunach i związuje długie, czarne włosy w kok. Mimo, że parę lat temu żyła w stolicy departamentu, Matilde ubiera się w tradycyjny strój wayuu. Jest urodzoną liderką. Mówi silnym głosem, wyraża się jasno i dosadnie. „Chodzi o to, że z naszych wnętrzności, z naszej ziemi, wydzierają zasoby i nam nie zostawiają nic” – mówi. Ma rację. Tylko w zeszłym roku eksportowano 5.000 mln dolarów w węglu. Organizacje prośrodowiskowe zaskarżyły korporację El Cerrejón za zużycie 17 mln litrów wody z rzeki Ranchería do nawadniania dróg przez które wywożą minerał. Zaskarżyły też, że w ciągu ostatnich trzydziestu lat główne źródła wody w departamencie zostały zanieczyszczone, zawładnięte, unicestwione i kontrolowane przez przemysł górniczy, wielkich rolników i hodowców.

Matilde oburza się, bo władze w Bogocie mówią, że winę za całe zło w La Guajira ponosi susza lub fenomen El Niño. Ma rację. Wystarczy przemierzyć wspólnoty i zobaczyć zepsute wiatraki, którym nikt nie kupił części zamiennych lub cysterny przemienione w białe, bezużyteczne słonie pośrodku pustyni. Albo dowiedzieć się, że na południe od La Guajira rząd Álvaro Uribe zbudował zaporę, która kosztowała 650.000 mln pesos i że daje wodę tylko dla El Cerrejón i wielkich uprawców ryżu, bo nigdy nie zbudowano etapu II, pozwalającego na dostarczenie wody do akweduktów do dziewięciu gmin półwyspu. Nie mówiąc już o kredycie na 90 milionów dolarów który departament otrzymał z Banku Światowego w 2007 roku i z którego wykorzystał jedynie 20%.

Matilde już nie przemawia, płacze. Gdyby nie to, że na początku tego roku wyszło na jaw w mediach, że jeden z urzędników wystąpił przeciwko 27 instytucjom państwowym, w tym przeciw swojemu urzędowi, z powodu śmierci 4127 niedożywionych dzieci, rzeczywistość w tej społeczności nie wyszłaby na jaw. Nie prosi o jedzenie, nie chce więcej pomocy. Matilde tylko chce, aby zagwarantowano jej braciom wodę i dano im narzędzia do pracy na roli. Po prostu. Pracy.

wayuu2

Autorka: Gloria Castrillón
Tłumaczenie: Kasia Kozioł