11. Samochodem po Argentynie: od Córdoby do Salty

Ruszyliśmy samochodem z Buenos Aires zaraz po Świętach Bożego Narodzenia, 27 grudnia. Oplatające stolicę esy-floresy autostrad szybko stały się czymś, co przez kolejne trzy tygodnie przyszło nam oglądać bardzo często: prostą, niemal pustą, szeroką szosę przecinającą płaską jak stół równinę. Ponad 800 kilometrów jechaliśmy taką drogą ku naszemu pierwszemu przystankowi, mieście Córdoba. Monotonny pejzaż hipnotyzuje, usypia. Trzeba pić yerba mate, nieustannie; pomaga przetrzymać upał i rozbudza, pozwalając jechać dalej.

Córdoba leży już u podnóża pierwszych górskich łańcuchów, nazywanych Sierras Chicas, należących do majestatycznego pasma Andów. Miasto założył pochodzący z Sewilli Jerónimo Luís de Cabrera, a otaczający je obszar nazwano Nową Andaluzją. Architektura najstarszych części miasta nawiązuje do specyficznego eklektycznego stylu, czerpiącego przede wszystkim z tradycji arabskiej.

Jest lato i panuje niemiłosierny upał, który w nocy na szczęście słabnie – wiatr od gór przynosi przejmujący chłód. Zatrzymujemy się jakieś 80 kilometrów od miasta, w małej miejscowości Cruz Grande, gdzie kilka dni spędzamy u znajomych. Łazimy bez celu po okolicy i wtedy po raz kolejny dociera do mnie, o ile ciekawsza jest w Argentynie natura, niezamieszkałe, prawie że dzikie, połacie terenów, gdzie przez wiele lat jeszcze nic się nie wydarzy. Strome stoki gór nie ułatwiają rozwoju infrastruktury, więc wąskie drogi urywają się bez zapowiedzi, zmuszając nas do kluczenia bez końca. Ale lasy kryją też niespodzianki: urocze pochowane domki malarzy i pisarzy, w tym Manuela Mujiki Láineza1 czy Cecilii Benedit de Debenedetti, u której gościł między innymi Witold Gombrowicz. To w jej posiadłości w Salsipuedes powstawał dramat “Ślub”2.

Nasza trasa wiedzie na północ, aż do San Salvador de Jujuy. Za radą naszych gospodarzy, rezygnujemy z podróży autostradą przez San Miguel de Tucumán, kierując się drogą dużo trudniejszą, ale za to malowniczą. Wjeżdżamy więc głębiej w góry, wspinając się przez wilgotne tropikalne lasy. Wzdłuż krętej jezdni co i rusz wyskakują drewniane sklepiki z regionalnymi pamiątkami: serem z mleka lamy, kapeluszami, indiańskimi akcesoriami. Przekraczamy przełęcz, by nagle znaleźć się w zupełni innymi miejscu: wciąż jest to górzysty krajobraz, jednak spada temperatura, a las, właściwie niepostrzeżenie, urywa się, ustępując miejsca zielonej połoninie. W nieckach wytworzyły się jeziora, po obłych pagórkach biegają radosne lamy. Przystajemy w niemym zachwycie i pozwalamy zwierzętom podchodzić do samochodu, jak w transie robimy zdjęcia. Przemierzenie niewielkiego dystansu zajmuje nam z tego powodu pół dnia. Ale czekają nas kolejne niespodzianki. Jadąc dalej, ku Cafayate, przekraczamy kolejną przełęcz i nagle przed nami rozciąga się skalisty, prawie pustynny krajobraz, upstrzony wysokimi na kilka metrów kaktusami, by zaraz potem wjechać w ciągnące się aż po linię horyzontu winnice.

Cafayate to kolejny przystanek w drodze ku Salcie. I znowu zapiera nam dech w piersiach, gdyż droga wiedzie nas przez Valles Calchaquíes, a więc przez doliny wyżłobione w czerwonych skałach, które wspaniale kontrastują z nasyconym nie błękitem nieba. Nigdy nie widziałam nieba tak niebieskiego, jak w Argentynie. To niebo, które na dodatek na ogół jest czyste, bez ani jednej chmury, a jeśli takowe się pojawiają, zwykle zasnuwają całe sklepienie, zwiastując ulewne deszcze. Mijamy spektakularne wydrążone przez czas, deszcze i wiatry studnie: Garganta del Diablo, La Quebrada de las Conchas… Czujemy się jak kowboje przemierzający Wielki Kanion.

I gdy po tej imponującej różnorodności wjeżdżamy do zatłoczonej, rozpuszczającej się w upale Salty nie czujemy wiele więcej niż znużenie i obrzydzenie. Znajdujemy hostel, w którym spędzamy bezsenną noc, paląc i pijąc w towarzystwie kilku Argentyńczyków, którzy oczywiście nie mogą wyjść z podziwu, że para Polaków zechciała zapuścić się „w takie miejsce”. Noc jest upalna, powietrze lepkie, a Salta wydaje się nieprzyjazna. Nazajutrz ruszyliśmy dalej.

Cdn.

1Manuel Mujica Láinez (1910-1984)

2Por. Witold Gombrowicz „Kronos”, Kraków 2013

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *