6. Kolumbijski uniwersytet, cz. III – kultura studentów

W tym wpisie mógłbym ponarzekać na brak kultury tutejszych studentów, gdyby nie to, że większość z wymienionych poniżej zachowań widziałem też w Polsce. Chociaż być może w mniejszym natężeniu.

Pierwszym rzucającym się w oczy zwyczajem jest jedzenie na zajęciach. Może nie byłby to taki duży problem, gdyby nie to, że je się również jabłka, orzeszki i inne chrupiące rzeczy lub słodycze z szeleszczących paczek. Picie oczywiście jest zupełnie naturalne, a ponieważ czasem napój się skończy, w trakcie zajęć można spokojnie wyjść dolać sobie wody (na kampusie są specjalne krany z wodą pitną). Wychodzi się również w celu odebrania telefonu, chyba nie patrząc nawet, kto dzwoni. Ale oczywiście zawsze lepiej wyjść, niż odebrać i rozmawiać w pierwszym rzędzie, co też już widziałem (w Warszawie zresztą również, ale nieco bardziej skrycie – w drugim rzędzie i pod stołem). Po posiłku należy naturalnie niezwłocznie udać się do kosza, by wyrzucić śmieci. Niecierpiące zwłoki jest też wyrzucenie np. paczki po papierosach chwilę po tym, jak zajmie się miejsce, lub znalezionych na pięć minut przed końcem zajęć drobiazgów.

Do nauki potrzebna jest odpowiednia organizacja miejsca pracy. Dlatego nikogo nie dziwi student przysuwający sobie drugie krzesło, by położyć na nim nogi (czasami z braku krzeseł w pobliżu wykorzystuje się do tego blat przymocowany do krzesła).

Jak już pisałem, zajęcia nigdy nie zaczynają się punktualnie, chociaż wykładowcy zazwyczaj są w sali o czasie. Studenci spóźniają się nawet godzinę, ale jest to tak normalne, że nikomu nie przychodzi do głowy przepraszać. Rekordzista przyszedł na trzygodzinne zajęcia po godzinie i dwudziestu minutach, akurat gdy zaczynała się przerwa, wpisał się na listę, po czym wyszedł odebrać telefon zaraz po przerwie i wrócił na chwilę przed końcem lekcji.

Mówienie „dzień dobry” po wejściu do klasy też należy do rzadkości. Zwracanie się do prowadzących w ogóle rządzi się tutaj dość specyficznymi prawami, chociaż na pewno duże znaczenie mają zwyczaje językowe Kolumbijczyków. Studenci mówią do wykładowców zazwyczaj na „ty” (lub po imieniu) niezależnie od ich wieku. Niektórzy wykładowcy zwracają się jednak do nas na „pan”, co prowadzi do sytuacji, w której doktorant mówi „pan”, a student „ty” lub „Manuel”.

W sali panuje często duży ruch. Poza tymi, którzy wchodzą spóźnieni, wychodzą do łazienki, wodopoju lub odebrać telefon bądź wstają do kosza, są też robiący zakupy (nie każdy przecież przynosi ze sobą jedzenie). Popularne wśród studentów jest bowiem przychodzenie ze skrzyneczką słodyczy (żelków, cukierków, czekoladek lub ciasteczek własnego wyrobu) i sprzedawanie ich kolegom (za 100-300 pesos, czyli 15-50 gr). I tutaj optymistyczny akcent – młodzi Kolumbijczycy to jednak kulturalni ludzie – po udanej transakcji nadchodzi czas na wymianę uprzejmości, np.: „muy amable!”, „a la orden!”. Zakupione drobiazgi konsumuje się na miejscu. Zaskakującą popularnością cieszą się tutaj lizaki, szczególnie te kolorujące język. Ostentacyjne żucie gumy, częste w Polsce, zastąpione jest więc przez pokazywanie pofarbowanego języka lub zamaszyste odgryzanie kawałków długich żelków.

Jak widać, nie zawsze jest najważniejsze, co profesor ma do powiedzenia i czy w ogóle coś mówi. Zdarza się więc, że student wkłada sobie w jedno ucho słuchawkę i umila sobie czas muzyką z iPhone’a lub nie podnosi nosa znad komórki. Jak wiadomo, tego typu urządzenia dość szybko się rozładowują. Czasem trzeba więc podłączyć je do uniwersyteckiego komputera, za każdym razem okazując zdziwienie (wykrzykując „¡Qué pena, profe!”), że komputer robi głośne „pink” z chwilą spostrzeżenia nowego sprzętu. Studentki natomiast w chwilach znudzenia zajmują się na przykład starannym poprawianiem makijażu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *