5. Universidad de Buenos Aires, Facultad de Filosofía y Letras i komunikacja miejska, cz. 3

Zajęcia na argentyńskich uczelniach dzielą się na materias oraz seminarios. Te pierwsze należałoby przedstawić jako „przedmioty”, które mają swoje wykłady (clases teóricas) i ćwiczenia (clases prácticas); w ramach materias zdarzają się także clases teórico-prácticas, będące wykładem, ale kładące nacisk na współpracę ze studentami.

Przedmioty mają charakter ogólny, przekrojowy – są nimi np. zajęcia z teorii literatury, historia XIX wieku, historia filozofii, etc. Część teoretyczna zajmuje zwykle cztery godziny zegarowe tygodniowo (sic!), praktyczna natomiast, realizowana w grupach, dwie godziny. Dlatego studenci raczej nie zaliczają więcej niż dwóch przedmiotów na semestr, zwłaszcza na kierunkach humanistycznych – nie można zresztą zapisać się na więcej niż cztery przedmioty. Lista lektur jest pokaźna, dwa razy w czasie semestru stan wiedzy sprawdzają exámenes parciales, na jego koniec zaś należy napisać mniej więcej 15-stronicową monografię i zdać ustny egzamin. Niektóre przedmioty (i te cieszą się dużą popularnością) dopuszczają tzw. promoción directa, a więc zaliczenie zajęć bez konieczności zdawania egzaminu; tu warunkiem uzyskania tego przywileju jest jednak odpowiednio wysoka średnia ocen (80%), sumująca nie tylko zaliczone exámenes parciales, ale także obecność i aktywność na zajęciach oraz doręczenie monografii we wskazanym, odpowiednio wcześniejszym terminie. Monografia musi być ściśle związana z tematyką zajęć i dotyczyć jednej (lub kilku) lektur podczas nich omawianych.

Seminarios to z kolei cos na kształt zajęć specjalizacyjnych, dawniej nazywanych zresztą seminariami. Te trwają cztery godziny tygodniowo, odbywają się w małych grupach i dotyczą wąskiego zagadnienia, takiego jak najnowsza proza argentyńska, wstęp do teorii postkolonializmu etc. Tu również należy napisać monografię, jednak dobór tematów jest bardziej dowolny i może znacznie wykraczać poza sylabus. Oceny wystawiane są na podstawie obecności i aktywności na zajęciach, jednak najważniejsza jest ocena z pracy zaliczeniowej.

Po dwóch tygodniach konsultacji programów oraz korespondencji z nauczycielkami z mojego rodzimego, warszawskiego wydziału, zdecydowałam się zapisać na cztery przedmioty: dwa seminaria i dwie materias. Po kolejnych dniach selekcji zdecydowałam się jednak uczęszczać tylko na jedno seminarium i jedną materię1Aproximaciones a Jacques Derrida, prowadzone przez Roberto Ferro2 oraz literaturę latynoamerykańską, prowadzoną przez Marcelę Croce3. Dodatkowo chodziłam na zajęcia z portugalskiego oraz na warsztaty z pisania prac akademickich.

Seminarium było wyzwaniem: poniedziałki, 9 rano i do tego zagmatwane teksty Derridy, gdzie jednemu zdaniu czasem poświęcałam pół godziny… Prowadzący był jednak wyrozumiały i niezliczoną ilość razy rozrysowywał teorię dekonstrukcji ogryzkiem kredy na tablicy. Te zajęcia zaliczyłam z najwyższą oceną, czyli 10 (w Argentynie obowiązuje dziesięciostopniowy system oceniania, 4 jest najniższą oceną zaliczającą zajęcia)4.

Przedmiot Problemas de literatura latinoamericana, jako że poświęcony był literaturze porównawczej, wymagał sprawnego poruszania się po bibliotekach, błyskawicznego kserowania materiałów i jeszcze szybszego czytania. Poza tekstami krytycznymi, czytaliśmy po dwie, czasem nawet trzy powieści tygodniowo, nierzadko każdą w innym języku. Choć co prawda miałam lekką przewagę – część obowiązujących lektur znałam już z zajęć na UW – nadal poprzeczka zawieszona była wysoko.

Tu mała dygresja: wiele osób (z Argentyńczykami włącznie) pytało mnie, dlaczego właściwie zadałam sobie tyle trudu, żeby studiować literaturoznawstwo w Buenos Aires. Otóż, jeśli ktoś jeszcze wierzy w prestiż humanistycznego wykształcenia, znajdzie go właśnie tam. To nie oznacza, rzecz jasna, że studiują tylko najlepsi, tylko tacy, którzy naprawdę interesują się dziedzinami humanistycznymi. Gros studentów marzy po prostu o dyplomie wyższej uczelni, łudząc się, że pomoże im to znaleźć pracę. Tym niemniej procent osób wybierających studia ze względu na swoją pasję jest tam znacznie wyższy niż w Polsce: pragmatyzm widać nie jest mocną stroną Argentyńczyków… Ich wykształcenie zresztą nieustannie wprawiało mnie w konsternację: recytowanie wierszy czy fragmentów Martina Fierro jakoś naturalnie wplatało się w ich wypowiedzi, zakres wiedzy nie tylko o literaturze jako takiej, ale też o życiu i pracy pisarzy był olbrzymi, szafowanie anegdotami jest na porządku dziennym. W Buenos Aires odnaleźć można echo snobizmu z innej epoki, nietrudno tam o bufona, który wyśmieje cię, jeśli powiesz, że Julio Cortázar wielkim pisarzem był5, nietrudno też z przypadkowo spotkaną w barze osobą rozpocząć dyskusję na temat Gombrowicza (notabene, wielbionego wśród profesorów UBA, głównie dzięki rekomendacjom Ricarda Piglii) czy Saera. O ile przyzwyczaiłam się szybko do tamtejszej intelektualnej szermierki, o tyle nikt nie przywykł do faktu, że w Polsce czyta się również innych autorów argentyńskich poza Borgesem.

Roberto Ferro zajęcia rozpoczął słowami: “Me llamo Roberto Ferro. Soy socialista, sobre todo, marxista. Voy a dar un seminario sobre Jacques Derrida”6. Marcela Croce najpierw pogrozila palcem, ostrzegając, że jeśli nie będziemy czytać, to dowiemy się, dlaczego David Viñas uciekł od niej z podkulonym ogonem7, a zaraz potem wytknęła mi hiszpański akcent. Chwilę rozwodziła się na temat Polski i Polaków (“Claro que sos polaca. Los polacos, cuando hablan idiomas, los hablan de verdad. Y encima sos rubia y más alta que todos los chicos en esta clase. Lo siento, muchachos, no tienen chance”8). Gdy ucichł rechot, dodała: “No te preocupes, vas a volver a Europa hablando un lunfardo profundo9. Prawie miała rację.

Te zajęcia zaliczyłam z notą 810. Zaprzyjaźniłam się z Marcelą i jej asystentami, głównie dzięki organizowanej przez tę grupę konferencji o literaturze latynoamerykańskiej. Po dwóch dniach wykładów spędziliśmy noc w barze El Federal w dzielnicy San Telmo, dyskutując o Gombrowiczu z kilkoma innymi studentami z grupy, równie wkręconymi jak ja.

Lubiłam studiować na UBA. Szybko zakolegowałam się z innymi studentami (wszyscy mienili się peronistami, każdy na swój sposób), którzy ofiarnie tłumaczyli mi rzeczywistość, w której się znalazłam. To w ich towarzystwie zwiedzałam słynną dzielnicę La Boca i poznawałam dziwne bary Buenos Aires. To wśród nich odnalazłam fanatyków polskiego kina (Popiół i diament cieszył się największą estymą) i polskiej muzyki (Czesław Niemen i Jacek Kaczmarski), której słowa dyktowałam jednemu z nich znad kubka z wizerunkiem Evity Perón. Z resztą studentów z wymiany wspólnie przestawialiśmy nasze życie na argentyńskie tory i zwyczaje: picie mate, robienie asado na mikroskopijnym tarasie o północy, chodzenie na otwarte imprezy w cudzych mieszkaniach i szukanie barów z najtańszymi i najlepszymi pierożkami empanadas czy tzw. choripán, czyli kiełbasą z chlebem. Wystarczyło wymienić kilka zdań nad kanapką w studenckiej stołówce, by błyskawicznie zostać wciągniętym do kolejnej grupy znajomych. Wspólnota rozrastała się samoistnie i ochoczo, jakby mimochodem. To na UBA odnalazłam studenckie życie, o którym słyszałam od zawsze – barwne, nabuzowane energią i wolą działania. Trudno było się tym nie zarazić.

I może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że następnego dnia pod budynek, w którym mieszkałam, podjeżdżał jeden z tych wielu świetnie zapowiadających się młodzieńców, przyszły dziedzic jakieś kosmicznej fortuny, otwierał mi drzwi do swojego lśniącego samochodu i wiózł mnie do któregoś z najmodniejszych wówczas szykownych miejsc, gdzie można pić szampana na śniadanie, a menu właściwie nie istnieje, bo obsługa i tak przygotuje gościom to, o co zostanie poproszona, nawet o 3 nad ranem. Ale o tym innym razem.

1 W trakcie trwania semestru można bez żadnych konsekwencji czy biurokratycznych akrobacji zrezygnować z uczęszczania na któreś z zajęć. Pod koniec semestru będą one po prostu nie zaliczone, jednak, ponieważ system uniwersytecki nie rozlicza studentów z punktów ECTS, w następnym semestrze nie trzeba dodatkowo płacić za możliwość zapisania się na zajęcia. Dlatego też mało kto kończy studia w ciągu pięciu lat – wiele osób pracuje w pełnym wymiarze godzin, zaliczając jedne zajęcia w ciągu semestru (normą są 3, w tym wskazane przedmioty wiodące).

5 Na UBA dowiedziałam się, że nie był. Nie dlatego, że nie pisał dobrze, ale dlatego, że stał się pisarzem-celebrytą. Nie dałam się przekonać, nadal uwielbiam autora Gry w klasy.

6 Nazywam się Roberto Ferro. Jestem socjalistą, a przede wszystkim marksistą. Będę prowadził seminarium o Jacques’u Derridzie.

7 Marcela Croce, wedle krążącej po UBA legendy, była partnerką pisarza Davida Viñasa, również wykładowcy. Nigdy nie wyjaśniło się do końca, o co się pokłócili i czy naprawdę łączyło ich coś poza pracą, Marcela jednak z lubością żartowała z tych plotek.

8 „To oczywiste, że jesteś Polką. Polacy, jeśli mówią w obcym języku, mówią w nim naprawdę. A poza tym, jesteś blondynką i jesteś wyższa od wszystkich chłopaków w tej sali. Przykro mi, panowie, nie macie szans” (tłum. KT).

9 „Nie martw się, wrócisz do Europy mówiąc ciężkim lunfardo” (tłum. KT). Lunfardo to slang z Buenos Aires, przepełniony specyficznymi sformułowaniami i wyrazami obcego pochodzenia, prawdziwe odbicie charakteru miasta.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *