18. Gulczynek na południu, cz. II

Z Chiloé udaliśmy się do Punta Arenas, wylatując z Puerto Montt. Stamtąd pojechaliśmy do Ushuaia w Argentynie. W związku z tym czekała nas pierwsza przeprawa przez chilijsko-argentyńską granicę. Okazało się to niezbyt łatwe, szczególnie przez bardzo głośno puszczaną przez celników muzykę, która niemal uniemożliwiała spokojną rozmowę przy dopełnianiu formalności. Niemal cała droga przez otaczające nas równiny była szutrowa. Mogliśmy się za to nacieszyć widokiem niezliczonych guanako, krów i owiec oraz (dla czujnych obserwatorów) kilku strusi.

Według Argentyńczyków Ushuaia to najbardziej wysunięte na południe miasto świata. Według Chilijczyków, tytuł ten należy się Puerto Williams, które jednak jest głównie bazą wojskową. Nie ma natomiast wątpliwości, że jeszcze bardziej na południe znajduje się wieś rybacka Puerto Toro.

Dość szybko przekonaliśmy się, że nie jesteśmy już w Chile – nie tylko dlatego, że kajmak nazywał się raczej dulce de leche niż manjar. Z różnic językowych natychmiast można było wychwycić, że „yo” wymawia się bardziej jak [żo] niż miękkie [dzio], a wszyscy mówią (a czasem nawet piszą) z prawdziwie argentyńskim voseo. Poza tym śmieci się raczej „tira” niż „bota”. Wyraźną różnicę można było zauważyć też w zachowaniu policjantów. W Chile carabineros cieszą się wielkim zaufaniem. Wielokrotnie powtarzano mi, że gdybym tylko miał jakiś problem, mam zwrócić się do policjanta, którego dość łatwo spotkać na ulicy. Są też elegancko ubrani w zielone mundury. W Argentynie natomiast policjanci noszą kamizelki odblaskowe i nie byli mi w stanie nawet powiedzieć, gdzie przy głównej ulicy jest sklep spożywczy. Okazało się, że nie tylko Chilijczycy tworzą zaskakujące dla nas miejsca pracy. “W ramach programu walki z bezrobociem” w Ushuaia wprowadzono opłaty za parkowanie na ulicy zbierane przez specjalnie zatrudnione w tym celu osoby.

W Argentynie funkcjonują dwa równoległe systemy wymiany walut – oficjalny, niekorzystny i nieoficjalny. Korzystając z drugiego możemy dużo zyskać, ale podejmujemy pewne ryzyko. Właściciel hotelu, w którym mieszkaliśmy, podzielił się ze mną cenną radą. Na oryginalnych argentyńskich banknotach nie powinien zostać ślad po brązowym pisaku – w ten sposób możemy uchronić się przed oszustwem.

Ushuaia okazała się niestety horrendalnie droga. Kolacja w supermarkecie kosztowała ok. 100 zł, a wstęp do muzeum i parku po 55 zł. Niewątpliwie jest tam jednak po co jechać – niezapomnianych atrakcji starczy na kilka dni. Główną z nich są rejsy po Kanale Beagle. Wybór biur organizujących takie wyprawy jest dość duży. Ze względu na pogardliwą obsługę, tak jak wielu internautów zdecydowanie nie polecam firmy Tres Marías, mimo że jako jedyna oferuje zejście na Wyspę H. Niezwykle trafny okazał się natomiast wybór Paludine. Na małej żaglówce mogliśmy w kameralnej, przyjemnej atmosferze podziwiać morsy, kormorany i latarnię. Gdy wiatr i deszcz zrobiły się zbyt duże, obsługa postanowiła przeczekać między wyspami, wzbudzając nasze zaufanie i sympatię, bo dzięki temu nie straciliśmy nic z tego, co mieliśmy zobaczyć. Oprócz tego mogliśmy się napić gorącej kawy lub herbaty, co ze względu na pogodę było bardzo ważne. Trzeba być przygotowanym na naprawdę ekstremalne i zmienne warunki.

Ushuaia
Ushuaia
Jedna z wysp w Kanale Beagle
Jedna z wysp w Kanale Beagle

Kolejną wycieczką, na którą zdecydowanie warto się wykosztować, jest wyprawa na Isla Martillo – wyspę pełną pingwinów. Jedyną firmą oferującą taką przygodę zakończoną spacerem wśród uroczych nielotów jest Pira Tour. Oczywiście trzeba być przygotowanym na żal, który będzie towarzyszył nam w związku z zakazem głaskania zwierzątek. By dostać się na wyspę autobus zabiera nas do Estancia Harberton, gdzie zwiedza się muzeum zwierząt morskich. Według pracujących tam badaczy zbiory są szczególnie ciekawe, ze względu na to, że ocean wyrzuca w okolicy szczątki zwierząt z całego koła podbiegunowego – jest to bowiem jedyny ląd na tej szerokości geograficznej. Z muzeum na wyspę płynie się motorówką.

DSCN2603 DSCN2625 DSCN2584

Można się też wybrać do Parku Narodowego Ziemi Ognistej i wjechać wyciągiem na pobliski lodowiec. Warto również odwiedzić restaurację Ramos Generales. Można w niej zjeść prawdziwą argentyńską wołowinę – jeśli ktoś jeszcze nie jadł, to musi mi uwierzyć, że smakuje zupełnie inaczej niż w Europie. Z Ushuaia wróciliśmy do Chile – pojechaliśmy do słynnych Torres del Paine, o czym w następnym wpisie.

389
Restauracja Ramos Generales
Prawdziwie argentyński kelner Zdjęcie: Andrzej Gulczyński
Prawdziwie argentyński kelner
Zdjęcie: Andrzej Gulczyński
Wspomniana wołowina Zdjęcie: Andrzej Gulczyński
Wspomniana wołowina
Zdjęcie: Andrzej Gulczyński

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *