Jesień i zima równa się Argentyna, czyli proza argentyńska w natarciu

Jeśli chodzi o literaturę iberoamerykańską w Polsce w ostatnim czasie, to jesień i zima bez wątpienia upłynęły pod znakiem argentyńskiej prozy. Dowody na to są niezbite. Dwóch autorów i dwie autorki, a każde z nich zostawiło po sobie dokładnie jeden ślad w postaci niesamowicie ciekawej książki w przekładzie na język polski.

Pod koniec października 2019 roku do rąk polskich czytelników trafiły „Trzy opowieści” Césara Airy (tłum. Tomasz Pindel) wydane przez wrocławskie wydawnictwo Ossolineum. Ta kompilacja trzech opowiadań Argentyńczyka, wymienianego rok rocznie na giełdzie nazwisk autorów mogących dostać literacką Nagrodę Nobla, przenosi nas do trzech zupełnie różnych argentyńskich rzeczywistości. W „Jak zostałam zakonnicą” poznajemy prowincjonalne Rosario lat pięćdziesiątych, gdzie pójście na lody rośnie do rangi wyprawy, „Płacz” to z kolei Argentyna jawiąca się jako „anty-Polska” w oczach pisarza, który ma za sobą nieudany pobyt na stypendium w komunistycznej Warszawie, a „Dowód” przenosi nas w mikrokosmos świata punków, zamknięty w Buenos Aires, a dokładniej w dzielnicy Flores, gdzie młodzież włóczy się bez celu w rytm muzyki brytyjskiego zespołu The Cure. Jednakże Argentyna dla Airy to tak naprawdę tło dla świata, w którym wszystko jest możliwe. W jego opowiadaniach dzieci wyglądają i zachowują się jak dorośli, zwierzęta rozmawiają ze sobą, a miłość staje się wytłumaczeniem dla krwawej rzezi w supermarkecie. To świat, w którym niczego nie można być pewnym albo pewnym można być tylko jednego: tego, że César Aira łapie czytelników bezwzględnie w pułapkę surrealistycznej rzeczywistości, wykorzystując do tego efekt zaskoczenia. W ten potrzask dali się już kiedyś złapać między innymi Roberto Bolaño i Patti Smith, bez wątpienia dacie się złapać i wy.

W listopadzie 2019 roku Państwowy Instytut Wydawniczy wydał wznowienie1 „Fikcji” Jorge Luisa Borgesa (tłum. Andrzej Sobol-Jurczykowski, Stanisław Zembrzuski) – jednego z najbardziej poczytnych argentyńskich autorów, który mimo upływu lat nadal jest inspiracją dla kolejnych pokoleń i staje się przyczynkiem do nowych refleksji. Bez wątpienia kanon literatury latynoamerykańskiej bez Borgesa nie byłby tym, czym jest dzisiaj, dlatego też ciężko streścić czy ocenić w kilku słowach ten zbiór opowiadań. „Fikcje” to pewnego rodzaju gra prowadzona z czytelnikiem, wrzuconym w swoisty labirynt nowych światów, niebywałych i nierealnych, których wspólnym mianownikiem jest prawdziwa miłość do literatury. Czy świat istnieje naprawdę? Czym jest rzeczywistość? Czy każdy z nas widzi ją tak samo? Po tej lekturze takie wątpliwości zdają się mnożyć, ale pewnym można być tylko jednego – tego, że Borges jest mistrzem słowa i iluzji.

Zimą ominęły nas obfite opady śniegu, być może dlatego, że atmosferę podgrzały kolejne nowości z Argentyny, ponieważ w styczniu 2020 roku ukazały się aż dwie argentyńskie powieści. Jak jesień w literaturze argentyńskiej w Polsce należała to mężczyzn, to zimową porą do głosu doszły kobiety: Ariana Harwicz i Samanta Schweblin.

Dzikość i szaleństwo to dwa rzeczowniki, które najpełniej oddają klimat powieści Ariany Harwicz „Zgiń, kochanie” (Wydawnictwo Pauza, tłum. Agata Ostrowska), nominowanej obok Biegunów Olgi Tokarczuk do Międzynarodowej Nagrody Bookera w 2018. Świat wykreowany na niespełna stu pięćdziesięciu stronach mieni się skrajnymi odcieniami ludzkich emocji i wychodzi poza wszelkie schematy. Jest zawieszony na styku rzeczywistości – momentami jest niepokojąco realny, innym razem abstrakcyjny, a wszystko rozgrywa się w aurze anonimowości, we wsi bez nazwy, w której mieszka bezimienna kobieta – imigrantka i młoda matka. To książka o trudnych początkach macierzyństwa. O świadomości, że powrotu do dawnego życia już nie ma i o braku zgody na rutynę dnia codziennego. O odrzuceniu ciepła domowego ogniska i o rozkołatanych nerwach. O kontakcie z naturą, który powinien przynosić spokój, a jednak budzi w bohaterce coraz to dziksze żądze. O powolnej destrukcji, mającej miejsce dzień po dniu. I wreszcie, o lęku i o samotności przenikającej ciało i umysł dogłębnie, do szpiku kości. Nie jest to proza lekka, to raczej cierpki cukierek pozbawiający macierzyństwo cukierkowej otoczki, acz bez wątpienia jest to książka ważna, nie tylko ze względu na trudny temat, ale i warstwę językową, balansującą na cienkiej granicy dobrego smaku, która emanuje zarówno stanowczością, jak i brutalnością.

Mieć czy być? To z kolei dylemat, przed jakim stoją bohaterowie powieści Samanty Schweblin „Kentuki” (Wydawnictwo Sonia Draga, tłum. Tomasz Pindel). I wcale nie chodzi tutaj o sławę, pieniądze czy władzę, ale o inną pokusę nowoczesności, a mianowicie: o możliwość podglądania lub bycia podglądanym. Żyjemy w czasach, w których wzięcie udziału w reality show albo jego oglądanie to już za mało, więc autorka poszła o krok dalej – roztacza przed czytelnikami wizję urządzenia przyszłości, zwanego kentuki. To małe włochate zwierzątko z zainstalowaną w środku kamerą towarzyszy każdego dnia mieszkańcom wszystkich zakątków świata, uczestnicząc w ich życiu w dzień i w nocy. Do urządzenia nie dołączono instrukcji obsługi, ale jest jedna zasada: jeden kentuki, tylko jedno połączenie z losowo wybranym właścicielem, którego życie będziemy podglądać. Zerwanie połączenia wiąże się z niemożliwością powrotu do swojego pana i kentuki staje się bezużyteczną maskotką na kółkach. Czy wszystkie połączenia będą trwać długo i szczęśliwie? Kto podda się pierwszy – podglądający, a może obserwowany? Gdzie leży granica w relacji człowiek–nowe technologie? Czy ona w ogóle istnieje? Na dwa pierwsze pytania można odpowiedzieć po przeczytaniu książki, na dwa następne – będziemy musieli odpowiedzieć sobie sami, ale na pewno jest to powieść, która uczula na to, że w świecie wirtualnym nigdy nie wiemy, kto jest po drugiej stronie.

Skoro César Aira w „Trzech opowieściach” przekonuje, że „zdroworozsądkowa zasada głosi, że każdy koniec jest zarazem początkiem” (s. 150), to z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można stwierdzić, że nie jest to ostatnie słowo argentyńskiej prozy na polskim rynku wydawniczym. A może wiosna zakwitnie w pełni latynoską literaturą reprezentowaną przez inny kraj? Czas pokaże. Byle do wiosny!

Joanna Jasłowska

1 Pierwsze polskie wydanie „Fikcji” pochodzi z roku 1972 i również zostało opublikowane przez PIW.