Diomedes Díaz – kolumbijska bestia vallenato

Diomedes DiazLiczne są przypadki gwiazd, które zachwycają swą muzyką, a odrzucają postępowaniem życiowym. Czarne plamy w biografii spotykamy u wielkich królów muzyki: Elvisa Presleya, Michaela Jacksona, Jimiego Hendrixa czy, wchodząc już na działkę latynoamerykańską, u Ojca Salsy, Frankie’ego Ruiza. Wydaje się, że uzależnienie od alkoholu i/lub narkotyków było nieodłączną częścią ich osobowości scenicznej i życia, które przypisywane jest celebrytom. Sława uderza do głowy także gwiazdom lokalnym, które stały się legendami dla swoich rodaków. Przykładem tego był Diomedes Díaz, jeden z największych przedstawicieli vallenato i idol kilku pokoleń Kolumbijczyków. Był, gdyż dwa dni przed Wigilią, 22 grudnia 2013 roku, wszystkich zaskoczyła wieść o jego śmierci. Chcemy tym tekstem upamiętnić jego postać, nie znaną zbyt dobrze w polskich realiach.

Urodził się 26 maja 1957 roku w miasteczku La Junta, skąd niedaleko do Valledupar, stolicy muzyki vallenato, której oddał się już jako nastolatek. Ta mieścinka jest w jego życiu dość znacząca. Po pierwsze, ponieważ naznacza ona Diomedesa znakiem szczególnym w jego wyglądzie: jako kilkunastoletni chłopak traci prawe oko, gdy jeden z jego przyjaciół trafia kamieniem w niego zamiast w mango na drzewie, które chcieli zdobyć. Po drugie, za sprawą pierwszej miłości, która też stamtąd pochodzi. Patricia Isabel Acosta, muza Diomedesa, w której zakochał się w wieku 12 lat, została jego żoną w 1978 roku. Jednak jej rodzina nie akceptowała młodzieńca, który marzył o karierze muzycznej, dlatego oboje uciekli z domu, by żyć po swojemu. Mimo rozstania z rodzinnymi stronami Díaz już na zawsze znany będzie pod pseudonimem Cacique de La Junta (Kacyk z La Junty).

Mniej więcej w tym samym czasie, gdy młode małżeństwo przeżywa swoje pierwsze wzloty i upadki, pragnienie Diomedesa, by zajmować się profesjonalnie muzyką nabiera realnych kształtów. Jeszcze jako dziecko dorabia jako kurier rowerowy dla rozgłośni Radia Guatapurí w Valledupar, dzięki czemu jego pierwsze kompozycje: „La Negra” i „El Cantor Campesino” ujrzały światło dzienne. Z czasem zaczął nagrywać przy akompaniamencie akordeonu, aż w końcu w roku 1978 nagrał swoją pierwszą płytę, „La Locura”. Od tamtej pory wszystko potoczyło się jak lawina: liczne złote i platynowe płyty czy nagroda Grammy Latino w kategorii Cumbia/Vallenato to dziś wyznaczniki jego klasy jako artysty. Do dnia swojej śmierci miał na koncie 18 milionów sprzedanych płyt, a przez rzesze fanów zostanie zapamiętany jako autor takich hitów jak „Sin ti”, „Tres canciones”, „Bonita” czy „Mi primera cana”. Bez wątpienia zaliczyć go można do klasyki gatunku. Swoimi piosenkami wyznaczył trendy w muzyce współczesnej Karaibów.

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=Ms8BxVmKskg]

Kiedy zdradziłam jednemu z moich przyjaciół, zresztą wielbicielowi muzyki Diomedesa Díaza, że planuję napisać o nim tekst, zdziwił się nieco i podsumował mój zamiar słowami, że w takim razie „będę musiała ograniczyć się do jego twórczości, bo przykładem w życiu prywatnym raczej nie grzeszył”. Tak, jak wspomniane w pierwszym akapicie sławy, tak i Díaz miał kłopoty z narkotykami. Jako mąż (żenił się trzykrotnie) nie potrafił dochować wierności: z niezliczonych przygód miłosnych znanych jest 11 kobiet, które urodziły mu 28 dzieci. Z kolei najgłośniejszą aferą związaną z jego osobą jest morderstwo Doris Adriany Niño, rzekomej kochanki artysty, którego skazano na 12 lat więzienia, z których odsiedział zaledwie trzy. Czy jednak to ta część biografii stanowi podstawę sukcesu jego utworów? Nie mam zamiaru usprawiedliwiać jego czynów ani tym bardziej wybielać historii jego życia. Muzycy mają jednak to do siebie, że pozostawiają światu coś o wiele trwalszego od swojego miernego przykładu: piosenki o uniwersalnym przekazie. Może dlatego tak łatwo im wybaczamy…

[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=wRZtumuj7PI]

Magdalena Borowska

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *