Podczas tegorocznego Warsaw Film Festival, “Szare miasto” było jedynym wyświetlanym filmem brazylijskim. Fakt ten może dziwić – wszak Brazylia produkuje ogromne ilości filmów każdego roku. Niewielu jednak udaje się przebić poza jej granice – wśród tych, którym się udało, możemy wymienić “Miasto Boga”, “Wszyscy mężczyźni Weroniki”, “Elitarni” czy “Dworzec nadziei”.
“Szare miasto”, a raczej “Cidade Cinza”, bo tak brzmi w oryginale jego tytuł, jest filmem dokumentalnym. Przeciętny odbiorca w tym momencie chwyciłby za pilota i zmienił kanał na “CSI: Kryminalne Zagadki Miami”. Warto jednak przełamać w sobie wewnętrzną niechęć wobec produkcji tego typu, gdyż “Szare miasto” stanowi fascynujący przykład filmu, który pomimo oczywistych cech dokumentalnych, potrafi przez 79 minut zatrzymać każdego na fotelu kinowym (bądź kanapie).
Zasadniczym pytaniem, które należy sobie zadać przed obejrzeniem tego filmu, jest to, jak postrzegamy graffiti. Mieszkańcy Warszawy z pewnością dobrze znają tę kwestię (m.in. słynny już mur przy Wyścigach na Służewcu), ale przecież w każdym mieście na świecie codziennie powstają dziesiątki nowych graffiti. Czy stanowi ono ciekawy dodatek w codziennej szarzyźnie bloków mieszkalnych i wielkich betonowych wiaduktów, ma walory artystyczne, a może po prostu denerwuje nas jako wandalizm?
Istnieje miasto, w którym szarość zderza się z feerią barw, a monotonia codziennie walczy z różnorodnością. Miasto to położone jest w południowo-wschodniej części Brazylii nad rzekami Tietê i Pinheiros. São Paulo przemierza w drodze do pracy, na obiad lub na uczelnię ponad 20 milionów ludzi, z czego ok. 12 milionów stanowią jego mieszkańcy. Sznury samochodów ciągną się z północy na południe i ze wschodu na zachód, bloki mieszkalne i fawele wyrastają jak grzyby po deszczu, a kolejne linie metra drążą tunele pod największym miastem Ameryki Południowej.
Marcelo Mequita i Guilherme Valiengo, reżyserzy “Szarego miasta” postanowili oddać głos tym, którzy próbują przełamać szarość ulic tej metropolii. W trwającym ok. 80 minut dokumencie można usłyszeć wypowiedzi grafficiarzy, zarówno tych słynnych na całym świecie, jak i tych zupełnie nieznanych. OsGêmeos, Nina, Finok i Nunca są artystami, których płótnem jest ściana, należąca do przestrzeni publicznej. Ich forma wyrazu to puszka farby w sprayu, której używają do tworzenia dzieł o wielkości 700 m², ale i do zwyczajnych “podpisów” na murach, które – jak sami przyznają – są nawet bardziej satysfakcjonujące niż malowanie tam, gdzie prawo na to pozwala.
Co ciekawe, w filmie można poznać też opinię “drugiej strony”, czyli tych, którzy graffiti usuwają za pomocą szarej farby. Są oni pracownikami prywatnej firmy czyszczącej, która codziennie rano wyjeżdża na poszukiwanie zamazanych ścian i pomników. Najbardziej interesującym faktem jest to, że nie niszczą oni bezmyślnie każdego napotkanego graffiti – jeśli według nich spełnia kryteria “sztuki”, zostawiają je w spokoju, doceniając kunszt artysty, który je wykonał. Jest w tym nieco hipokryzji – skoro już usuwa się jakiekolwiek graffiti, jak można rozróżniać je pod względem jakości i decydować, które zostaje, a które znika? Reżyserzy filmu nie wypowiadają jednak swojej własnej opinii na temat tego, co widzą i słyszą, niemal przez cały czas pozostają biernymi odbiorcami. Kamera nie pełni funkcji w konflikcie, jedynie rejestruje zdarzenia.
Historia jest prosta, a jednocześnie – jak to w Ameryce Łacińskiej często bywa – dość skomplikowana. Przy jednej z głównych ulic w São Paulo istnieją dwie szare ściany o ogromnej powierzchni. Obie, jak można się domyśleć, są celem miejscowych grafficiarzy. Dzięki skutecznie przeprowadzonej kampanii, uzyskują oni pozwolenie na namalowanie ogromnych graffiti na ich powierzchni, a także środki finansowe na zakup farb. Powstają dwa przepiękne i tętniące życiem obrazy, nad którymi pracowało wielu znakomitych artystów. Jednak w lipcu 2008 roku, podczas kampanii oczyszczania miasta, jedna ze ścian zostaje zamalowana szarą farbą.
Władze miasta utrzymywały (i nadal utrzymują), że było to dziełem przypadku, błędem w dokumentach, a może skutkiem nieporozumienia pomiędzy firmą czyszczącą a miastem. Jedno nie podlega wątpliwości – zniszczono dzieło o dużej wartości artystycznej, którego stworzenie zajęło wiele miesięcy. Wobec protestów medialnych i skarg środowiska grafficiarzy, a także “zwyczajnych” artystów, prezydent miasta postanawia po raz kolejny wyrazić zgodę na zamalowanie feralnego muru. Warunek – daje na to miesiąc i sami grafficiarze muszą zgromadzić pieniądze, potrzebne do zakupu materiałów i wynajmu podnośników.
Film przesycony jest elementami humorystycznymi, biograficznymi (np. historia “bliźniaków”) i wątkami politycznymi. Przebija też z niego niesamowita pogarda artystów wobec działań lokalnych władz i całkowite niezrozumienie grafficiarzy przez rządzących. Można traktować tę produkcję jako próbę przebudzenia mieszkańców metropolii z szarego snu, w którym żyją oraz zwrócenia uwagi na bezsens działań, podejmowanych przez zarządzające miastem elity. Chyba najlepiej stosunek grafficiarzy do miasta i akcji “oczyszczania” oddaje poniższa wypowiedź:
Debaixo de uma parede cinza… existe amor pela nossa cidade. – Pod tą szarością ściany… istnieje miłość do naszego miasta.
Całość uzupełnia bardzo ciekawa ścieżka dźwiękowa, autorstwa Criolo i Daniela Ganjamana. Jej niepowtarzalny charakter wynika z zaadaptowania utworów popularnych wśród grafficiarzy, nieznanych szerszej publiczności.
Jest to film, który może i powinien budzić wątpliwości u odbiorcy. Film, który od owego odbiorcy wymaga zastanowienia się nad przestrzenią publiczną i prawami każdego obywatela do jej kształtowania. Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna wandalizm? Na to pytanie należy odpowiedzieć sobie samemu.
Helena Krajewska
[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=7NpppZaGfJo&w=560&h=315]
Źródła:
http://www.wff.pl/filmy/grey-city/
http://www.hollywoodreporter.com/review/grey-city-cidade-cinza-film-620730
http://zcichapek.blogspot.com/2013/10/grey-city-review-szare-miasto-recenzja.html