Colectivos, kłopotliwa podpora boliwariańskiej rewolucji

Przy okazji ostatnich wydarzeń w Wenezueli coraz częściej możemy usłyszeć o problemie tzw. colectivos (colectivo – wspólnota, kolektyw). Jedną z trzech osób, które zginęły podczas zamieszek 12 lutego był właśnie przywódca jednego z nich, „Juancho” Montoya, żegnany honorowymi salwami z karabinów przez przywódców innych colectivos podczas przemarszu konduktu przez zachodnie, prochavistowskie dzielnice Caracas. Czym są te wspólnoty, przez jednych uważane za obrońców ludu, przez innych za największe dla wolności tego ludu zagrożenie? W kontekście ostatnich wydarzeń warto pochylić się nad tymi rosnącymi w siłę chavistowskimi grupami, które zaczynają być problemem zarówno dla rządu, jak i opozycji.

Źródło: http://mundoinso.wordpress.com/tag/colectivo-la-piedrita/
Źródło: http://mundoinso.wordpress.com/tag/colectivo-la-piedrita/

Colectivos narodziły się w biednych dzielnicach Caracas jako organizacje samoobrony przeciwko panoszącej się na ich terenie przestępczości, z którą policja nie mogła, albo nie chciała, sobie poradzić. Ta samowolna walka spotykała się z rządowymi represjami aż do czasu kiedy prezydentem został Hugo Chávez, dla którego colectivos były prawdopodobnie ucieleśnieniem ideału oddolnej inicjatywy obywatelskiej i wielką nadzieją rewolucji boliwariańskiej. Wspólnoty mogły od tej pory liczyć na rządowe wsparcie. Stały się w końcu Brazo Armado de la Revolucion – zbrojnym ramieniem rewolucji. Zyskały władzę nad swoimi terytoriami, wypleniając przestępczość bez udziału policji, która, w ich opinii, łatwo wchodziła w układy z handlarzami. Colectivos były też zawsze istotnym elementem chavistowskiego systemu. To one wspierały rząd, organizowały oddolne kampanie wyborcze oraz wychodziły z inicjatywami, które miały bezpośredni wpływ na poprawę sytuacji w ich dzielnicach i obejmowały opiekę zdrowotną, edukację, budowę dróg i domów. Główne colectivos, takie jak: La Piedrita, Los Tupamaros, Montaraz, Simón Bolívar y Alexis Vive (oczywiście wszystkie dostępne na Facebooku) mieszczą się w biednych sektorach dystryktu 23 stycznia, niedaleko centrum Caracas. W samej stolicy jest ponad 20 kolektywów, które dominują także w regionach Catia czy Petare.

http://www.lapatilla.com/site/2012/01/27/los-ninos-paramilitares-del-23-de-enero-fotoreportaje/
http://www.lapatilla.com/site/2012/01/27/los-ninos-paramilitares-del-23-de-enero-fotoreportaje/

Problemem, który w oczywisty sposób wyniknął z tego typu oddolnej organizacji, jest powstanie małych, uzbrojonych autonomii, które na swoim terytorium stanowią prawo i wymierzają sprawiedliwość. Uzbrojeni działacze colectivos patrolują swoje dzielnice, zatrzymując samochody i przeprowadzając rewizje, a policja nie ma tam wstępu bez ich zgody. Niebezpieczne jest także to, że główni działacze dysponują władzą, która może się obrócić również przeciwko mieszkańcom dzielnicy. Edukacja organizowana przez colectivos, oprócz zwalczania analfabetyzmu, w oczywisty sposób przeprowadza też indoktrynację, przedstawiając jedyną słuszną wizę świata. Rodzice, którzy chcieliby przeciwko temu zaprotestować oraz wszelkiego typu sceptycy ryzykują bycie odsuniętymi od uczestnictwa w rządowych programach społecznych. Problem ten stał się szczególnie widoczny i szeroko komentowany, kiedy dwa lata temu media obiegło zdjęcie przedstawiające grupę dzieci wyposażonych w karabin oraz konstytucję Wenezueli, malowniczo usadzonych pod muralem z uzbrojonymi Matką Boską i Chrystusem. Zdjęcia zostało zrobione na obszarze kolektywu La Piedrita, który można bezbłędnie rozpoznać po muralu. Obok dzieci ubranych w kolory wenezuelskiej flagi, z twarzami przysłoniętymi chustami z postacią Valentina Santany, lidera La Piedrita, kilku dorosłych zdaje się nadzorować całe wydarzenie. Później, tego samego dnia, miała miejsce motocyklowa defilada pod przewodnictwem Santany, której miały towarzyszyć rewolucyjne hasła i rozdawanie dzieciom karabinów. Nic nie pomogły tłumaczenia, że była to tylko inscenizacja z udawanymi karabinami w ramach corocznych obchodów 23 stycznia, upamiętniających upadek dyktatury Péreza Jiméneza. Media huczały oburzeniem i nawet sam Chávez uznał, że tego typu obchody są niedopuszczalne.

Colectivos zaczęły w końcu sprawiać problemy. Zaczęły się pojawiać informacje o nadużyciach ze strony grup, które teraz już zyskały miano paramilitarnych. Mimo, że zarówno Chávez jak i Maduro zawsze skłonni byli twierdzić, że wina leży po stronie lubującej się w sabotażu opozycji, sytuacja doprowadziła do tego, że nawet Chávez ostro skrytykował niektórych działaczy colectivos i wyjął spod prawa m.in. Valentina Santanę, którego nazwał terrorystą. Sytuacja colectivos i jej relacja z rządem Maduro jest więc dzisiaj niejasna. Przypomina może problem drużyny piłkarskiej, która nie wie co począć ze swoimi nadgorliwymi kibicami, którzy organizują ustawki, atakują kibiców drużyny przeciwnej i wymyślają przeróżne formy wsparcia swojej drużyny, które więcej mają wspólnego z partyzantką niż ze sportem. Zarzutów wobec działaczy colectivos jest bez liku, żeby wymienić niektóre: napaści na pracowników opozycyjnych stacji telewizyjnych, jak Globovisión; grożenie śmiercią dziennikarzom prasowym, wrzucenie gazu łzawiącego do rezydencji watykańskiego wysłannika, po tym jak Chávez oskarżył Kościół Katolicki o wtrącanie się do polityki, zamach na opozycyjnego kandydata, Henrique Caprilesa, i ataki zmotoryzowanych grup w regionach popierających opozycyjnych kandydatów. Czegokolwiek by się jednak colectivos nie dopuściły, wciąż są główną siłą wsparcia obecnego rządu, organizującą marsze poparcia oraz mobilizującą do głosowania na chavistów, nie mówiąc o onieśmielaniu opozycji. Maduro nie może sobie pozwolić na utratę takiego sprzymierzeńca, nie może się też do końca od kłopotliwych grup odciąć, bo dla wszystkich jest jasne, że nie kto inny wyposażył je w broń i motocykle, tylko rząd.

Problem w ocenie colectivos jest właściwie tym samym, jaki niektórym nastręczać może postać Cháveza: naiwnością byłoby uznanie ich za wcielenie zła, ale też trudno stawiać im pomniki.
Colectivos, które określają się mianem strażników boliwariańskiej rewolucji i obrońców swoich lokalnych wspólnot, z pewnością miały niemałą rolę w walce z biedą, przestępczością i analfabetyzmem. Zapewniły swoim dzielnicom edukację, opiekę i bezpieczeństwo, jednak w wielu przypadkach same stały się przy tym zagrożeniem. Uzbrojone i zmotoryzowane grupy chavistów słusznie budzą niepokój wśród opozycji, która żąda ich rozbrojenia. Wydaje się, że w tym konflikcie wszystkie strony mają wzajemnie powiązane ręce. Rząd musi się liczyć z colectivos i nie może za bardzo ich poskramiać, bo utrata ich poparcia, to początek końca jakiegokolwiek poparcia. Colectivos boją się dojścia do władzy opozycji, spodziewając się represji, a na pewno odcięcia programów pomocy społecznej i zakończenia autonomii. Opozycja z kolei jest świadoma, że nawet zwyciężając w wyborach nie przekonają do ustąpienia colectivos, które są gotowe walczyć do końca w obronie rewolucji boliwariańskiej i własnej autonomii. Wenezuela przypomina więc dzisiaj skomplikowaną bombę, która grozi wybuchem gdy któraś ze stron tupnie zbyt zdecydowanie.

Tusia Nowak

Źródła:

http://www.lapatilla.com/site/2012/01/27/los-ninos-paramilitares-del-23-de-enero-fotoreportaje/

http://www.reuters.com/article/2012/08/15/us-venezuela-colectivos-idUSBRE87E0GN20120815

http://www.reuters.com/article/2014/02/13/us-venezuela-protests-colectivos-idUSBREA1C1YW20140213

http://www.elnuevoherald.com/2014/01/01/1646559/los-colectivos-orden-y-terror.html

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *