2. Przyjazd do Chile

MG: Po wojnie był pan przez kilka lat we Włoszech, Francji, Belgii. Dlaczego wyjechał pan do Chile?

RM: W Belgii nie chciałem zostać, bo zanosiło się zupełnie na trzecią wojnę. Była epoka Chruszczowa. Ja już miałem zupełnie dosyć. Byłem zupełnie sam na świecie. Moi kuzyni, moi najbliżsi, bracia stryjeczni, cioteczni, wszyscy – jedni w Katyniu, inni zastrzeleni na ulicy w Warszawie. Ja siedziałem w więzieniu, matkę mi zabili w więzieniu. Stwierdziłem, że dosyć tej przyjemności – Południowa Ameryka1!

Jedna z moich kuzynek wyszła za mąż za Lubomirskiego. Jechali do Południowej Ameryki, do Argentyny. Mówili, żebym pojechał z nimi do Argentyny. Ja na to, że dobrze, pojadę do Argentyny. Załatwili mi papiery – wszystko już miałem załatwione z Argentyną. Potem ktoś mnie namawiał, żebym pojechał do Brazylii. Już się o to starałem, ale poznałem Belgów, którzy mnie przekonali, żebym wybrał Chile. Namawiał mnie też polski konsul generalny w Antwerpii. Ostatecznie napisałem do polskiego księdza, który już tutaj mieszkał i on też bardzo chwalił Chile.

Mówili, że tam jest paru Polaków, był Domeyko, więc jest bardzo duża przyjaźń dla nas itd. Zresztą rodzina Domeyków bardzo się serdecznie w tym czasie zajmowała wszystkimi Polakami. W ostatnich latach ta przyjaźń do Polaków w Chile się spotęgowała dzięki Wałęsie i papieżowi. Jak ja przyjechałem, to jeszcze nie było ani Wałęsy, ani papieża, ale okazało się, że nie tylko Domeyko, bo także ojciec prezydenta Polski na uchodźstwie Edwarda Raczyńskiego był już na emigracji w Chile. Przed I wojną światową i kupił tutaj w Chile kopalnię. On później wrócił do Polski, jak było powstanie wielkopolskie i do Chile już nie wrócił. Ale niemiecka linia Raczyńskich do dzisiaj tutaj żyje.

Było tu więcej Polaków. Na przykład był kawalerzysta, pułkownik Poznański, który przed wojną był attaché Polski w Południowej Ameryce. Ożenił się tu i został. Było paru Polaków takich bardziej znanych. Ale przede wszystkim to Domeykowie, bo Domeykowie bardzo podkreślają swoją polskość, mimo że nie mówią po polsku.

Wracając do mojego przyjazdu, bardzo ważne było, że ja przyjechałem nie jako emigrant, tylko jako dyrektor artystyczny Królewskiej Opery Flamandzkiej w Antwerpii. Nie byłem na stadionie, tak jak inni przyjezdni. Nikt mnie nie wybierał do pracy. Inni mieli tutaj ciężki początek. A ja nie – zacząłem bardzo dobrze. Od razu miałem kontakty. Już na statku Vespuccio, którym przypłynąłem do Chile, przyszedł do mnie taki chilijski aktor, bo napisali o mnie w gazetce okrętowej. I jak przyjechaliśmy do Santiago, to już mnie nie odstępował. Przedstawił mi wszystkich. Zaraz mnie zaczęli zapraszać to tu, to tam. A najgorzej było, że zaczęli mnie zapraszać ludzie o bardzo dobrej sytuacji ekonomicznej. Na przykład żona ministra spraw zagranicznych, pani Irarrázaval. Od razu do siebie do majątku na kolację itd. Potem taki Valdés, inny milioner. A ja pomyślałem sobie: a jak ja będę się rewanżować, przecież ja nie mam pieniędzy, przecież to dla mnie jest zupełnie niewygodne. A co zrobić, żeby zostać mniej więcej na tym poziomie? Tylko zostać boheme. Ale wycofałem się od tych ludzi bardzo zamożnych, bo ja tak nie mogłem. Ja ich widuję jeszcze dzisiaj, ale raczej z daleka – „dzień dobry” i „do widzenia”. Bo tu w Chile bardzo zwracają uwagę na sytuację ekonomiczną. Zawsze jest to samo pytanie: „a gdzie pan mieszka?”, żeby wiedzieć w jakiej dzielnicy. „A w jakim banku pan ma pieniądze?” – to są typowe pytania.

1 Pan Raul niemal zawsze mówi właśnie “Południowa Ameryka”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *