„Brazylia to kraj bandycki, (…) rządzony przez bandytów. Legislatywa to bandyci, którzy tworzą prawa, które utrzymują bandytów w bandytyzmie.” Tak mówi Storani, były kapitan policji militarnej BOPE i twórca taktyki tejże formacji. Storani to nie byle kto, zważywszy na to, ze BOPE – Batalion Policyjnych Operacji Specjalnych – uchodzi za najlepiej wyszkoloną i najbardziej bezwzględną jednostkę wojskowa w Ameryce Łacińskiej. Trafikanci boja się jak ognia tych ubranych w czarne mundury, odczłowieczonych druidów, którym przebita nożem czaszka służy za godło. Nabór do BOPE i szkolenie tych, którzy przeszli przez mordercza selekcje, odbywa się według reguł będących nie do przyjęcia nawet w wojsku. Storani o tym wie i potrafi opowiedzieć o rzeczach, które dzieją się za zamkniętymi drzwiami jednostki – w końcu przez wiele lat był jej częścią.
Pogawędka ze Storanim to tylko jedna z wielu rozmów, które Łukasz Czeszumski prowadzi podczas swoich licznych podroży do Rio de Janeiro. Spotyka tu m.in. policjantów, trafikantów, fotografów urodzonych w faweli, ludzi, którzy mroczną stronę tego miasta znają od podszewki i którzy są gotowi podzielić się swoją historią właśnie z nim. Czeszumski kocha Rio i znalazł sposób, aby zakraść się do najgłębszych zakamarków tego miasta, namacać jego tętno, zapuścić się w labirynt powiązań między skorumpowana policja, gangiem narkotykowym i losem zwykłego człowieka. Potrafi zrozumieć to miejsce, które sam określa mianem „najbardziej inspirującego miasta, jakie zna”. To właśnie o nim pisze – o mieście i o ludziach, którzy je tworzą.
Czeszumski niepewnie wprowadza w świat, który przecież dobrze zna – tak, jakby nie wiedział od czego zacząć, co wybrać z ogromu obrazów, które widział, i słów, które słyszał. Stąpa ostrożnie i nieco niezdarnie na drodze do przygody, która rozpoczyna się w obskurnym, tanim hoteliku. Tu, w obdrapanych pokoikach, wyposażonych w jedno łóżko i zwisająca z sufitu żarówkę, wyłaniają się nieśmiało pierwsze postaci: przeklinający Arabów recepcjonista w izraelskim mundurze, młoda, przedsiębiorcza prostytutka, która przybyła do Rio w nadziei na zrobienie kariery w swoim fachu, oraz żywy trup – facet leżący godzinami w bezruchu w zamkniętym na klucz pokoju. Stamtąd już tylko krok do faweli, w które prowadzi nas autor.
Od tego momentu Rio wciąga jak olbrzymi lej powietrza. Widać i czuć goły beton, na którym śpi przybyła z północy, dziewięcioosobowa rodzina, tak uboga, że ich jedynym dobytkiem w baraku z betonowym klepiskiem zamiast podłogi jest pożyczona od sąsiadów patelnia; widać bezduszne, poszarzałe, posępne centrum Rio, wysokie biurowce, obojętne na los murszejących tuż obok kolonialnych kamienic, zapomnianych i niechcianych. Widać zmęczone twarze tych, którzy uczciwie zarabiają na chleb, pracując po 16 godzin dziennie, aby wyżywić rodzinę i prawie ze czuć zapach marihuany, unoszący się w oparach nad tzw. boca de fumo – „ustami dymu”, mobilnymi sklepikami narkotykowymi, pilnowanymi przez uzbrojonych trafikantów; widać snujących się ulicami, spopielałych i obojętnych na wszystko „krakudos”. Rio Czeszumskiego nie jest piękne. Kto liczy na to, że wsiąknie w metropolię u podnóża lasów tropikalnych, kto szuka połączenia egzotyki z nowoczesnością, tropikalnych klimatów z nutką werwy wielkomiejskiej, tego czeka zawód. Próżno szukać cienia liści palmowych, odgłosów cykad. Nie czuć nawet upału. Słonce staje się niewidoczne, zdaje się ginąc pod ciężarem brzemienia, jaki dźwigają ludzie, którzy tu żyją.
„Miasto gangów” to dobrze napisany, ciekawy reportaż, który łączy dystans dziennikarski i chłodne oko reportera z doskonałym wyczuciem i znajomością ludzi. Książka ma jasna strukturę i daje dobry ogólny zarys sytuacji, w jakiej obecnie znajduje się Rio. Nieuniknione powiązania faweli ze światem przestępczym, wszechobecna korupcja, która jest przesiąknięty cały system, począwszy od policji, przez BOPE aż po najwyższej rangi polityków znajduje wytłumaczenie w historii Brazylii, jej strukturze społeczno-gospodarczej oraz funkcji, jaką pełni jako kraj tranzytowy na morderczym tzw. białym szlaku. Dla czytelnika, który od zawsze stawiał sobie pytanie „Dlaczego to się dzieje, czemu tam tak jest, kto jest winien?” reportaż oferuje rzetelne, przejrzyście przedstawione informacje. Warto w tym miejscu nadmienić o neutralnej postawie autora, który potrafi usunąć się w cień i pozwala wejść na scenę wszystkim tym, którzy pojawiają się na jego drodze choćby na chwilę: Jest tu stary Sergio, który przez lata ciężkiej pracy przy myciu samochodów zdołał zbudować dom dla rodziny, jest Claudenice – wdowa po uczciwym policjancie, jest wreszcie Hugo – kiedyś zdolny student z zamożnej rodziny, dziś ofiara cracku, ludzkie zombie, żywy-umarły, szlajający się jak we śnie ulicami w poszukiwaniu proszku, za który przehandlował życie. I on ma swój występ.
Rio chce się poznać, mimo smutku, jakie pozostawia. Chce się po nie sięgnąć choć na moment i zrozumieć, co ma w sobie to miasto, w które mimo wszystko ludzie wsiąkają jak w narkotyk. Miasto, które „ściąga ludzi, ale ich nie wypuszcza”. Chce się pojechać, sprawdzić. Sięgnąć, spróbować. Tylko jeden jedyny raz. Żeby wiedzieć, jak smakuje.
Aleksandra Bilska