7. Lwice i sardynki

Jestem wściekły i jest mi przykro. W poniedziałek rano próbowałem pokonać metrem tę samą trasę, co zwykle. To znaczy od Ciudad del Niño (linia żółta, na południu) do Los Héroes (przesiadka na linię czerwoną) i Pedro de Valdivia (na wschód).

Plan metra w Santiago
Plan metra w Santiago

Wysiadając na Los Héroes pomyślałem, że znowu dojadę do celu 20 minut przed czasem. Schodząc na peron czerwonej linii zobaczyłem setki osób. Może i ponad tysiąc. Tłum sięgał prawie pod schody. Szybko wróciłem na górę, żeby pojechać na Santa Ana (jeden przystanek na północ linią żółtą), dalej zieloną (równolegle do czerwonej) i na Baquedano przesiąść się w czerwoną. Gdy stałem przed otwartymi drzwiami pociągu linii zielonej, ludzie jak zwykle się przepychali. Gdy wychodzili, poczułem, że zahaczają o moje słuchawki, więc przytrzymałem odpiętą kurtkę tak, żeby była bliżej ciała. Ostatnia wsiadająca pani zahaczyła o moje słuchawki, empetrójka wyślizgnęła się z kieszeni. Spróbowałem złapać za słuchawki i… tak zostałem. Ze słuchawkami w ręce. Pracownik metra odepchnął mnie, nie zastanawiając się po co macham ręką wewnątrz pociągu, skoro i tak do niego nie wsiądę, i zamknął drzwi (co jest jego zadaniem). Pociąg odjechał z moim odtwarzaczem, a ja stałem oniemiały na peronie. Żadne słowa nie przychodziły mi nawet na myśl. W końcu wykrztusiłem z siebie “¡Señor, mi empetrés!”. Zaprowadził mnie do szefa stacji, szef oddał mnie innemu pracownikowi i już wiedziałem, że mi nie pomogą. Zamiast spróbować szybko poinformować następną stację, zadzwonił do centrali i ustalił, że nic się nie da zrobić. Mam się zgłosić do biura rzeczy znalezionych. Ale jaka jest szansa, że ktoś zauważy moją empetrójkę w takim tłumie? Pewnie gdy znajdzie się już na ziemi, zostanie zdeptana lub wykopana na tory. Niezwykłego farta potrzeba, żeby ktoś ją znalazł, a co dopiero, żeby ją jeszcze odniósł. Wsiadłem w końcu do metra, wysiadłem na Baquedano. I po raz pierwszy widziałem, jak ludzie nie mogą wysiąść, bo napiera na nich prawdziwa ściana z naprzeciwka. Wsiadający (tzn. zamierzający wsiąść, bo jeśli nikt nie wysiądzie – bo nie może – to przecież nikt nie wsiądzie do zapchanego metra) nie mieli raczej nad sobą kontroli, bo zostali popchnięci przez osoby z kolejnych rzędów, jak tylko otworzyły się drzwi. Zrezygnowałem z dalszych podróży metrem i do celu udałem się pieszo. Ciekawym pomysłem byłoby jeżdżenie do pracy rowerem. Niestety w Chile nie ma dróg rowerowych, a po ulicach jeździ się dość szybko. Niewyobrażalnie szerokie chodniki również nie nadają się do jeżdżenia rowerem, m.in. dlatego, że Chilijczycy nie mają w zwyczaju ustępować z drogi idąc ławą.

_

Dotychczas starałem się pisać bardziej o tym, co widzę, niż o tym, co mi się przytrafia. Jednak powyższa opowieść też niesie ze sobą pewną wartość poznawczą. Chilijczycy są niezwykle mili gdy z kimś rozmawiają. Nawet, jeśli widzą tę osobą po raz pierwszy. Niestety zupełnie nie przekłada się to na ich zachowanie w większej grupie, gdy czują się anonimowi i nie czują żadnego emocjonalnego związku z otaczającymi ich ludźmi. Wpychanie się i popychanie innych jest na porządku dziennym. Chilijczycy robią to bez względu na wiek i płeć. Można więc zobaczyć np. malutkie staruszki zaciekle walczące o pozycję w kolejce do pociągu. Nikt nie przejmuje się komunikatem “pozwól wysiąść, zanim wsiądziesz” wygłaszanym na każdej zatłoczonej stacji. W porannej drodze do pracy każdy w tłumie walczy jak lwica po to, by ostatecznie stłoczyć się w wagonie jak sardynki w puszce. Pytałem Chilijczyków, dlaczego nie mogą odpuścić jednego pociągu i pojechać następnym, zachowując godność. Podobno spóźnienia do pracy są tu bardzo źle widziane, a żaden Chilijczyk nie zrezygnuje z kilku minut snu, jeśli zazwyczaj zdąży do pracy wstając później. Jazda autobusem nie wchodzi w grę, bo czekanie na światłach jest dla nich zbyt irytujące. Autobusy jeżdżą więc puste niezależnie od pory dnia.

Niestety antyspołeczne zachowania nie kończą się na przepychankach na peronie. W Polsce prowadzone są kampanie przeciw słuchaniu muzyki w autobusach. Tutaj spotkałem się już z grą w strzelanki na PSP. Z włączonym dźwiękiem. Drugą ciekawostką było korzystanie ze zmywacza do paznokci. Podejrzewam, że w metrze i na ulicach czeka mnie jeszcze wiele niespodzianek.

0 thoughts on “7. Lwice i sardynki”

  1. wiesz, spora grupa Chilijczyków niewiele różni się od sporej grupy Polaków, czy innej narodowości. piszesz z punktu widzenia uczestniczącego obserwatora (człowieka, który potrafi się zdystansować do sytuacji, w której się znajduje), mógłbyś logicznie zagospodarować całe Santiago, lecz tej masy, o której piszesz, obejść się nie da. liczę, że spokój zachowasz, a wściekłość i przykrość dawno minęła 🙂 jeśli tylko empetres nie została zdeptana, to pozostaje mieć nadzieję, że trafiła w dobre ręce

  2. Oczywiście, że tłumy nie różnią się od siebie znacznie ze względu na narodowość, ale uważam, że np. w polskiej komunikacji miejskiej nie widuje się takich dantejskich scen. Wolę wierzyć, że wynika to raczej z jej lepszej komunikacji niż różnic kulturowych. Poszukałem statystyk.

    Santiago:
    liczba mieszkańców: 6 mln
    liczba stacji: 108
    liczba pasażerów: 2,2 mln dziennie

    To chyba nie może dobrze działać. W Berlinie (3,5 mln mieszkańców) S-Bahn i U-Bahn tworzą sieć obejmującą ponad 200 stacji oraz obsługującą ponad 2,5 mln pasażerów dziennie. Nie ma najmniejszych problemów z wsiadaniem do pociągów. Czyli masę obejść się da. Być może gdyby udało się rozwinąć system komunikacji miejskiej, możliwa byłaby spokojna podróż. Nagle okazałoby się, że kampanie “Permita bajar antes de subir” oraz “Żona mówi do męża: ” nie byłyby potrzebne.

    Inna sprawa, że niestety bilet kosztuje w Berlinie 2,6€ (ponad 10 zł), ale są też dostępne bilety długoterminowe. W Santiago w godzinach szczytu – 670$ (ok. 4,3 zł).

  3. zbyt dużego skrótu myślowego użyłam “mógłbyś logicznie zagospodarować całe Santiago, lecz tej masy, o której piszesz, obejść się nie da”, dlatego się nie zrozumieliśmy.
    pisząc to chciałam przekazać- z punktu widzenia jednostki “obserwującej”, myślącej jednostki, teoretycznie rozwiązania same przychodzą do głowy i wydają się oczywiste. a rzeczywistość jest dość złożona.
    problem rozumiem doskonale. jednak mówiłam o samym zachowaniu tłumu, gdy już taki się pojawia, nie o przyczynach wpływających na wytworzenie się tej konkretnej sytuacji. również wolę żywić nadzieję, że różnice kulturowe nie mają tu nic do rzeczy. 😛
    dzięki za szczegółowe informacje. choć porównywanie Santiago z Berlinem to wg mnie lekki absurd, biorąc pod uwagę ilości czynników wpływających na organizację tych miast. i zgadzam się, widocznie komunikację miejską w Santiago należy usprawnić w miarę możliwości, tylko ja zwyczajnie nie do tego chciałam w moim pierwszym komentarzu nawiązywać. 🙂
    a wracając jeszcze do Twojej odpowiedzi- w ten sposób rozumując, mówiąc o tej konkretnej masie ludzi na stacji metra, obejść ją się da. ale rodzi się pytanie: z jakimi skutkami? poza tym, że znikną sceny dantejskie ze stacji metra? może przeniosą się one na ulicę w proteście przeciwko wzrostowi cen biletów? ostatecznie- w jakim stopniu zostałaby ona ominięta i czy w ogóle.

  4. Akurat po Berlinie jeździłem, więc wiem, że działa. Nie wiem, jak jest gdzie indziej. Nie zamierzałem być szczególnie precyzyjny w porównaniach 🙂

    Skłonność do protestów to chyba jednak już różnica kulturowa 😀

  5. no nie ulega wątpliwości, że Południowa Ameryka jest dość rozmiłowana w tego typu solidarnych przedsięwzięciach. ;))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *