Język w Kolumbii zaskoczył mnie chyba nie mniej niż w Chile. Oczywiście Kolumbijczycy mówią znacznie wyraźniej i bardziej zrozumiale, ale też mają wiele wyrażeń, które mogą zdziwić. Już przed przyjazdem wiedziałem, że zdrabnia się tutaj końcówką -ico/-ica. Nie stwarza to jednak większych problemów, bo formy takie jak momentico, gatico, minutica itd. są zupełnie zrozumiałe. Gorzej jest natomiast ze zdrobnieniem ahorita, ahoritica. Przeprowadziłem np. taki dialog:
– Lo presentas ahorita.
– ¿Ahora?
– No, ahorita.
Ahorita oznaczało więc w tym kontekście za chwilę, chociaż czasami to po prostu teraz. Z wyrażeń dotyczących czasu zaskoczyły mnie też hace ocho días i dentro de ocho días, czyli tydzień temu, za tydzień.
Przy pierwszej wizycie w sklepie poznałem zabawny w tym miejscu zwrot ¿me regalas…? oznaczający dasz/podasz mi?, używane czasami w dość dziwnych kontekstach, np. ¿me regalas un permiso?. Sprzedawcy mówią z kolei bardzo często a la orden – żegnając się z klientem albo zapraszając go do skorzystania z usług. Rzadko mówi się natomiast de nada. Dominują wyrażenia: ¡sí, señor!, mhm, bueeno. Zamiast perdón/disculpe mówi się ¡qué pena!, co wcale nie oznacza, że jest nam czegoś szkoda lub żal.
Często używane są słowa vaina, oznaczające rzecz, wihajster, i marica będące przede wszystkim przecinkiem. Co ciekawe, podobno kolumbijscy głuchoniemi mają gest oznaczający marica używany równie często jak w języku mówionym. Z wykrzyknień i partykuł moją uwagę zwróciły także słowa dale i listo oznaczające vale, ok.
Podczas rozmów okazało się, że trudno połapać się, kto do kogo mówi po imieniu, o czym pisałem w jednym z poprzednich tekstów. Rozmowy zresztą, nawet z nieco starszym od nas wykładowcą, zaczynają się od ¿qué más?. To w sumie dosyć sensowne, bo wiadomo, że na pytanie ¿cómo estás? nie dostaniemy innej odpowiedzi niż bien, ¿y tú?.
Mimo długiego pobytu w Ameryce, wciąż nie przyzwyczaiłem się w pełni do tego, że Latynosi nie rozróżniają c/z i s. Zdarzyło mi się zrozumieć na przykład la gente que hace cine jako la gente que asesine. Miałem też inną niespodziankę fonetyczną. Mianowicie wszyscy próbują tutaj wymówić moje imię zmiękczając l. Zawsze myślałem, że ł na końcu wymawiam jak krótkie u, ale Kolumbijczycy twierdzą, że zdecydowanie mówię coś podobnego do l. Temat imion jest tutaj w ogóle dość ciekawy. Podobnie jak w Chile wiele osób nosi angielskie, francuskie lub włoskie imiona, wymawiając je z kastylijska np. Giselle (arg. Szisel) czy James (Dziejms), Giovanni. Nie jest to zjawisko nowe, bo spotkałem osoby koło sześćdziesiątki mające na imię Nancy, Walter (Łolter) i Mary. Zaobserwowałem też, choć nie wiem, czy słusznie i mam nadzieję, że ktoś utwierdzi mnie w tym przekonaniu, że jeśli María ma drugie imię, np. María Fernanda, to akcent na i znika.
W piśmie Kolumbijczycy są chyba bardziej staranni niż Chilijczycy i dbają o tildes. Ciekawą innowacją jest natomiast kropka w datach rocznych, np. 2.014.
Z pojedynczych słówek i wyrażeń zdziwiły mnie jeszcze:
me toca… – powinienem, muszę
guayabo – kac
esfero – długopis
eres muy indio – ale z Ciebie nicpoń! (podobno tak się tutaj mówi do dzieci)
arrancar – zaczynać
gaseosa – napój gazowany; w Chile mówi się bebida
Bardzo interesujące spostrzeżenia! Wielu językoznawców uważa, że hiszpański z Kolumbii jest jedną z najbardziej eleganckich i najbogatszych odmian języka. Mamy Márqueza za przykład 🙂 Podoba mi się ten ośmiodniowy tydzień, nigdy nie wiadomo kiedy się zaczyna a kiedy kończy i zawsze można kogoś odesłać na jutro (a tydzień wciąż będzie ten sam!)
“me toca” używa się też w Hiszpanii w podobnym znaczeniu “Hoy me toca dar clase limpiar la casa, hoy me toca ir a clase” itd.
Dziękuję za komentarz! Na pewno niektórych wyrażeń używa się też w innych krajach, ale np. w Chile nie spotkałem się z “me toca” (albo przynajmniej nie było tak często używane). Nie porywałem się na naukowe czy precyzyjne opisywanie tutejszego języka – chciałem tylko opisać swoje wrażenia – na pewno o kolumbijskim hiszpańskim można pisać w nieskończoność.
Zastanawiam się, jak można mieć problem z seseo, skoro osób rozróżniających ‘c/z” i “s” jest tylko niewielki procent. Nie da się uczyć hiszpańskiego i nie mieć do czynienia z odmianą amerykańską. To, że autor twierdzi, że nie może się przyzwyczaić do seseo, brzmi tak, jakby wbił sobie do głowy standard kastylijski, i uważał go za jedyny “normalny”, a wszystko, co od niego odbiega, za dziwaczne.
Spieszę z wyjaśnieniem. Jednak się da, chociaż nie powiedziałbym, że “wbiłem sobie do głowy standard kastylijski”. Po prostu tak mnie dotychczas uczono – na lekcjach prywatnych, na kursie w Maladze i przez dwa lata na iberystyce na UW. Co więcej, jestem przekonany, że po powrocie na uczelnię wszelkie regionalizmy, które przyswoiłem w Chile i w Kolumbii (łącznie z nieużywaniem “vosotros” i pretérito perfecto), będą uważane przez lektorów za błędy. Uczy się bowiem wariantu hiszpańskiego.
Ja jakoś miałam na zajęciach omawiane niektóre cechy odmiany amerykańskiej. Poza tym nikt nikomu nie każe jej UŻYWAĆ na zajęciach, chociaż np. ja musiałam umieć wymowę z Półwyspu tylko na egzamin, a potem można było wybrać między nią a seseo. “Vosotros” też nie muszę używać. Za standard jest uznawana odmiana używana przez mniejszość użytkowników języka, więc tym bardziej nie ma powodu, żeby sztywno się go trzymać, bo człowiek inteligentny jest elastyczny i otwarty na różnorodność, a filologię studiuje się między innymi po to, żeby mieć szerokie horyzonty. Ja na zajęciach i poza nimi trzymam się norm RAE, natomiast w rozmowach ze znajomymi hiszpańskojęzycznymi dostosowuję się też częściowo do danej odmiany, np. rozmawiając z Argentyńczykiem, staram się używać voseo, bo jeżeli jestem w stanie się dostosować i ułatwić komuś życie, to dlaczego tego nie zrobić. Poza tym większość Latynosów nie lubi odmiany hiszpańskiej, dlatego myślę, że lepiej rozmawia im się z kimś, kto chociaż stara się mówić tak jak oni.
Pozostańmy więc przy tym, że studiowaliśmy w różnych warunkach i że zgadzam się, że nie ma powodu, żeby wszyscy mówili europejską wersją hiszpańskiego.