3. Universidad de Buenos Aires, Facultad de Filosofía y Letras i komunikacja miejska, cz. 1

Głównym powodem mojej podróży do Argentyny były studia i poszukiwanie materiałów do pracy magisterskiej1. Moim pierwszym wyborem była uczelnia Universidad de Buenos Aires2, a dokładnie jej wydział humanistyczny – Facultad de Filosofía y Letras.

Muszę tu nadmienić, że na początku pobytu w Buenos Aires znalazłam się w sytuacji szczególnej: mieszkałam w jednej z droższych dzielnic, u zamożnej rodziny, ale studiowałam na państwowym uniwersytecie. Być może trudno wyobrazić sobie różnicę tych środowisk z pozycji osoby, która nigdy w Argentynie nie była, jednak społeczeństwo jest tam wyraźnie podzielone. Dość powiedzieć, że niektórzy w Buenos Aires nie jeżdżą komunikacją miejską nigdy, nawet jeśli nie są bardzo zamożni (moi gospodarze na przykład nie potrafili mi dokładnie wytłumaczyć, jak mam dojechać na uniwersytet i dodatkowo nastraszyli mnie na tyle skutecznie, że przed pierwszą podróżą do dzielnicy Caballito wybuchnęłam niemalże bezradnym płaczem). Wielu z nich nie wyobraża sobie też studiowania na państwowej uczelni razem z cholos(Indianami) i negros(Murzynami) – i, choć z osobami o tak drastycznych poglądach właściwie nie miałam do czynienia, bardzo szybko uprzedzono mnie, że mogę się z takowymi opiniami zetknąć.

Tak więc, z przytulnego mieszkania w dzielnicy Recoleta musiałam się dostać do Caballito, czyli nieco po omacku przedrzeć się przez całe miasto. Instrukcja była następująca: autobusem 67 należało dojechać do Avenida de Mayo i tam wsiąść do metra na stacji Sáenz Peña. Do Caballito prowadzi najstarsza linia metra w Buenos Aires, línea A, zaczynająca się pod Casa Rosada (Pałacem Prezydenckim) i ciągnąca się wzdłuż Avenida Rivadavia. Na przystanek autobusowy zostałam odprowadzona (później jednak gubiłam się kilkakrotnie, szukając tego samego przystanku – Buenos Aires skutecznie zaburzyło moją wrodzoną orientację w terenie, z której zawsze byłam taka dumna). Wsiadając do autobusu obdarzyłam kierowcę najszerszym uśmiechem na jaki było mnie stać i poprosiłam, by mnie uprzedzono, gdzie mam wysiąść.

W Argentynie, jak w wielu innych państwach, przystanki nie mają nazw – wyznaczają je przecznice. Tyle tylko, że przystanki często nie są oznaczone. Czasami jakaś miłosierna dusza na słupie drogowym wyskrobie korektorem numer autobusu, jaki się zatrzymuje w tym miejscu. Ale często trzeba się zdać na kolejki ustawiające się do wehikułu. Kolejki te są zadziwiająco zorganizowane – inaczej nie da się wsiąść do pojazdu, gdyż nie wpuści nas albo reszta kolejki, albo sam kierowca. Wynika to stąd, że wsiadając należy zapłacić za przejazd – reszta drzwi przeznaczona jest dla osób wysiadających.

Jechałam jakieś 20 minut i nagle kierowca zawołał: ¡E, rubia! ¡Acá bajás!. Uczynny tłum wypchnął mnie na ulicę – ani śladu metra. Musiałam wyglądać na zrozpaczoną, gdyż mijająca mnie dziewczyna zapytała, czy się zgubiłam, na co ja spłonęłam rumieńcem i zapytałam, gdzie jest metro. Okazało się, że wystarczy przejść dwie przecznice (dos cuadras). Znalazłam się na ruchliwej i głośnej Avenida de Mayo, tuż przy stacji metra. Oczywiście za pierwszym razem wsiadłam nie w tym kierunku co trzeba i błąd ten popełniłam jeszcze kilkakrotnie, jednakże to nie wyprowadziło mnie z równowagi, gdyż samo metro wprawiło mnie w osłupienie.

Jak już wspomniałam, linia A jest najstarszą linią metra w Buenos Aires. Do niedawna jeździł po niej także najstarszy skład pociągów – pod koniec mojego pobytu został on wycofany. Ale ad rem: wagony były DREWNIANE. Drążki z białego ebonitu wykończone secesyjnym detalem, przesuwane w dół okna, drewniane wąskie ławeczki i malusieńka kabina maszynisty wyglądająca jak pudełko z dykty dopełniały obrazu, który był, że tak powiem, liryczno-opłakany. Pociąg stękał, klekotał, terkotał. Ciasno jak diabli, zwłaszcza w godzinach szczytu (po kilku tygodniach do perfekcji opanowałam sztukę wślizgiwania się pomiędzy pasażerów – cenna umiejętność). Jakby tego było mało, na każdej stacji wsiadał sprzedawca płyt DVD i/lub CD, krzyżówek, spinaczy do suszenia bielizny, długopisów, słodkich bułeczek, albo żebrzące dziecko czy niepełnosprawna osoba. I tak aż do stacji Puan (mniej więcej pół godziny jazdy).

Jednakże wkrótce miało się okazać, że to jeszcze nic. Zanim zajęcia się rozpoczęły, miałam szansę kilkakrotnie wybrać się na wydział, w miarę bezstresowo. Jako tako opanowałam trasę, także tę powrotną (znalezienie przystanku, z którego autobus zawiózłby mnie do domu było, delikatnie mówiąc, skomplikowane). Zajęcia rozpoczynały się 6 sierpnia. Tego dnia spadła koszmarna, lodowata ulewa i do tego wszystkiego personel metra rozpoczął strajk. Chaos, jaki się rozpętał, jest trudny do opisania. Spędziłam mnóstwo czasu, biegając po okolicznych kioskach, sklepach i barach o ósmej rano w poniedziałek, próbując dowiedzieć się, który autobus zawiezie mnie na Puan. Gdy posiadłam już tę wiedzę (linia numer 5), okazało się, że dostanie się do któregokolwiek z autobusów graniczy z cudem, ponieważ były one przepełnione i w związku z tym kierowcy nie wpuszczali kolejnych pasażerów. Po długim czasie udało mi się dostać do autobusu, w którym wysłuchiwałam tyrad przeciw rządowi i przeciw personelowi metra3. Po zajęciach oczywiście czekała mnie jeszcze droga powrotna – i znów dopytywanie się o przystanki, kierunki (jedna linia autobusowa często jeździ kilkoma trasami). Strajk trwał dwa tygodnie i tyle też trwało moje oswajanie się z komunikacja miejską w boskim Buenos. Prawdziwa szkoła życia.

Dalszy jej ciąg spotka mnie już na samym wydziale, ale o tym następnym razem!

_

2Kilka rad praktycznych: formalności związane ze złożeniem dokumentów na UBA mogą się wydawać o tyle trudne, że komunikacja z instytucją jest utrudniona. Ponadto, Uniwersytet Warszawski nie posiada żadnych umów z UBA, zatem musiałam wziąć sprawy w swoje ręce. I tu przyszło pierwsze zaskoczenie. Przede wszystkim, wymaganych jest bardzo niewiele dokumentów. Po drugie, wystarczy przesłać je wszystkie, by zakwalifikować się na studia jako independiente. Jako taki „niezależny student” ma się możliwość uczęszczania na każde z zajęć odbywających się na wybranym wydziale.
3Po tygodniu strajku usłyszałam następującą opinię: szkoda, że Argentyny nie najechali Niemcy podczas II wojny światowej, bo wówczas kraj mógłby się dostać pod opiekuńcze skrzydła ZSRR i wszyscy żyliby szczęśliwi w komunizmie, i, kto wie, może Che nie musiałby umierać za Boliwię (sic!).

2 thoughts on “3. Universidad de Buenos Aires, Facultad de Filosofía y Letras i komunikacja miejska, cz. 1”

  1. Cześć, mogłabym uzyskać od Ciebie jakieś informacje, o tym jak się dostać z UW na UBA? Gdzie szukać informacji o wszystkich wymaganych dokumentach? Byłabym ogromnie wdzięczna za odpowiedź. Po tym poście jeszcze bardziej chce wyjechać na wymianę do Buenos!

  2. Cześć! UW nie ma umów z UBA. Możesz próbować walczyć o podpisanie jednorazowej umowy, ale nie wiem czy jest sens. Ja dostałam się tam jako estudiante independiente. Na iberystyce po powrocie zaliczyli mi wszystkie przedmioty bez problemu.
    Jeśli interesuje Cię wydział Filosofia y Letras, wszystkie informacje dot. dokumentów znajdziesz tu: http://www.filo.uba.ar/contenidos/secretarias/general/extranjeros
    Pamiętaj, że rok akademicki w Argentyynie rozpoczyna się w marcu i trwa do grudnia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *