Nie będąc w Ameryce Południowej nie można się spodziewać tego, co zastaniemy przyjeżdżając do Boliwii. Przed wyjazdem wielu ostrzegało mnie:
– Nie pij wody z kranu! Piłam wodę z kranu, w sumie tylko i wyłącznie, bo jest bardzo dobra i prosto z gór.
– Uważaj na komary! Uważałam, kupiłam sobie nawet środki, które nie działały ani trochę, ale po tym jak raz byłam cała pogryziona, komary dały mi spokój
– Nie bierz ciepłych ubrań, bo tam jest bardzo ciepło! I jest bardzo ciepło dopóki nie przyjdzie sur* albo jest akurat ichniejsza zima, gdy temperatura spada do ok. 10, 12 stopni, a w większości domów okna nie posiadają szyb.
– Kup kosmetyki i wszystkie niezbędne leki i rzeczy, bo tam może być problem z ich kupnem! Nie było problemu! Sklepy są wyposażone we wszystko, począwszy od butów, japonek, skończywszy na kosmetykach i jedzeniu. Nawet w najmniejszym sklepiku możemy dostać dezodorant Dove, coca-colę, a w aptekach leki są bez recepty. Ponadto nie ma problemu, by kupić tam sobie ubrania (jakiekolwiek sobie wymarzymy).
Pytali mnie, co będę jeść i czy są tam dzikie zwierzęta. Przed wyjazdem nie miałam o tym bladego pojęcia, ale teraz już mogę odpowiedzieć. Ze względu na to, że panuje tam bieda, jedzenie było dobre, lecz dosyć monotematyczne. To znaczy, że do dwóch posiłków w ciągu dnia dodawany był ryż (weźcie pod uwagę jedzenie frytek, kurczaka, a obok tego ryż). Znienawidziłam go. Jednak mięso, (prawie tylko i wyłącznie wołowina) i zupy np. la sopa de maní (czyli zupa z orzechów, polecam spróbować) i la sopa de plátano (czyli zupa z bananów) były niezłe. Dodatkowo wszechobecna juka, którą pokochałam (polecam masaco de yuca, czyli taki smażony placek z juki z dodanym serem). Niestety nie mogłam tam prawie uświadczyć pieprzu i nie lubię ryżu!!! A dzikie zwierzęta… tak są, szczególnie na wsiach. Począwszy od skorpionów, węży, tarantul (sezon na nie jest ok. marca-kwietnia, ale nie ma problemu, jak macie buty), petos (czyli gigantyczne osy, ich ugryzienie boli okropnie), robaków, które wchodzą ci pod skórę i składają jaja (brzmi strasznie) i jaguarów (które nie atakują jednak raczej w wioskach)! Jednak po jakimś czasie można się do tego przyzwyczaić i nie zwracać na to uwagi. Drogi i kolej… nie narzekajcie na to, co jest w Polsce… Porównując, by dojechać samochodem z Santa Cruz do Santiago de Chiquitos (jakieś 300 km) trzeba było liczyć ok. 8, a pociągiem 12 godzin. Jednak teraz wybudowali drogę z Santa Cruz do Robore (miasto oddalone od Santiago o jakieś 20 km) i potrzebujemy już tylko 5 godzin!
Spędziłam w Boliwii prawie jedenaście miesięcy. W miasteczku, a raczej wsi, pośrodku niczego, nazywanego także przedmieściami raju, czyli w Santiago de Chiquitos. Santiago ma ok. 1000 mieszkańców, położone ok. 1600 m n.p.m. w scenerii niezwykle przepięknej. To był szok zarówno pod względem kulturowym jak i każdym innym. Wyobraźcie sobie europejską, blondwłosą dziewczynę z niebieskimi oczami, mieszkającą w jednym z większych polskich miast. Przybyłam tam w końcu, w marcu 2012 roku, po wielu perturbacjach, po to, by uczyć boliwijskie dzieci grania na instrumentach, prowadzenia chóru i orkiestry. Nie spodziewałam się tego nawet w snach. Bo jak można się spodziewać, że w tej wsi, gdzie domy są z gliny, mieszka w nich po 12 osób, a ludzie żyją jako kowboje, słuchają boliwijskiej muzyki i techno, ktoś umie grać na skrzypcach, altówce albo wiolonczeli? To był szok i jest do dzisiaj.
Jednak jaka jest Boliwia tak naprawdę? Po spędzonych tam jedenastu miesiącach mogę powiedzieć, że jest to kraj magiczny, pełen sprzeczności i kochanych ludzi. Magiczny i sprzeczny, bo istnieje tam niezwykła ludowość, jak z romantyzmu; ludzie wierzą w duchy, co mnie często przerażało; rzucają na siebie klątwy, które działają, a jednocześnie każdy chodzi w niedzielę do kościoła i to nieważne, czy rzymskokatolickiego, czy protestanckiego… Ale o tym i dlaczego ludzie grają na instrumentach, i o wszystkich szczegółach już w następnym artykule!
Przeżyłam tam prawie rok i mogę z całą pewnością powiedzieć, że jest to kraj niezwykły. Zakochałam się w nim absolutnie i na zabój. I wiem, że na pewno tam wrócę…
Jeżeli chcesz się wczuć w nastrój boliwijskiej fiesty posłuchaj tej piosenki:
María Juana – “Idilio”
http://www.youtube.com/watch?v=exiQ6dY2zW0
_
*sur to południowy front, który sprawia, że jest zimno
sopa de plátano to chyba nie zupa z bananów tylko z plantanów…?
un plátano – banan po hiszpańsku 😉