Co mają ze sobą wspólnego peryferie madryckiej dzielnicy Alameda de Osuna, fawele Rio de Janeiro i ulice Brooklynu? Wystarczy spojrzeć na ściany domów, powierzchnie mostów i murów, żeby zauważyć charakterystyczne elementy – ozdabiające je graffiti czy też murale. Wiele z nich jest zasługą liczącej pięć osób grupy artystów z Madrytu, którzy zaczynali swoją wspólną przygodę ze sztuką uliczną w swojej dzielnicy, tuż obok lotniska Barajas, i wkrótce spreje i markery stały się środkiem wyrazu ich młodzieńczego buntu i inwencji twórczej zarazem. „Kiedy niektórzy woleli grać w piłkę, my malowaliśmy na ulicy” – mówi Pablo Purón, jeden z członków grupy Boa Mistura (z portugalskiego: dobra mieszanka). Poza rodzinnym Madrytem zainteresowała się ona także miastami Ameryki Łacińskiej, z których pobiera energię słoneczną i napełnia je swoją własną. Poza miastami Starego Kontynentu, takimi jak Paryż, Barcelona, Wenecja, Mediolan, zostawili swoje ślady w Kolumbii, Peru, Brazylii, Panamie, Meksyku, na Kubie…
Grupa niedawno wróciła z Chile, a pierwszego lipca tego roku, w ramach międzynarodowego festiwalu fotografii i sztuk wizualnych PHoto España, odsłonili w madryckiej galerii Ponce+Robles wystawę Mi raíz es, obejmującą część cyklu o tej samej nazwie, który stworzyli w maju ubiegłego roku w Hawanie. Więcej informacji i niektóre z eksponowanych prac można znaleźć na stronie galerii.
Oryginalny projekt obejmuje 25 miejsc w Rumellidzie – jednej ze skromnych dzielnic Hawany. Na każde z nich przypada jeden wers wiersza kultowego kubańskiego poety Samuela Feijoo – to nim, a w szczególności słowami Mí raíz es / mi / vida-madre („Moim korzeniem jest / moje / życie-matka”) inspirowany jest tytuł tego cyklu. Mimo że wiele z napisów czytanych osobno zdaje się nie mieć większego sensu, to razem stanowią jedną całość, wobec której nie można przejść obojętnie. Jak widzimy w opisie: „nie ma drugiego takiego wiersza jak No sé Samuela Feijoo, który wyraziłby w tak dobitny sposób korzenie ludu kubańskiego. Woda, skały i słońce definiują miejsce i przynależność”. Wystawa w Madrycie będzie w ekspozycji do 16 lipca, a drugą połowę tego roku Boa Mistura spędzi tworząc w Brazylii, Kolumbii i Stanach Zjednoczonych.
Członkowie grupy poznali się już w swoich przedszkolnych i szkolnych czasach. Na studiach każdy poszedł w swoją stronę, lecz dziecięca przyjaźń przetrwała i nadal spotykali się w weekendy w swojej starej dzielnicy. Kierunki, które wybrali, choć pozornie różne, okazały się świetnie uzupełniać, co przyczyniło się do ich późniejszego sukcesu: Rubén został inżynierem drogowym, Purón specjalistą od reklamy, Ferreiro zdecydował się na Akademię Sztuk Pięknych, Serrano na architekturę, a Jaume fotografię w połączeniu z ekonomią i zarządzaniem. Gdy skończyli studia i przyszedł czas podejmowania życiowych decyzji, wspólnie postanowili poświęcić się szeroko pojętej sztuce – temu, co tak naprawdę od początku kręciło ich najbardziej. Trzeba przyznać, że Boa Mistura rzeczywiście okazała się być dobrą mieszanką, zarówno w twórczości ulicznej, fotograficznej, jak i designerskiej.
Później wszystko poszło bardzo szybko – zaczęli pokrywać kolorami i czytelnymi przesłaniami ubogie dzielnice różnych miast i wkrótce ich prace osiągnęły wymiar ogólnoświatowy. Niedawno w swoich pracach zaczęli wykorzystywać słowo, co w efekcie nadaje ich graffiti poetycką estetykę. Wykonują je w miejscach „nieszkodliwych”, jednak na początku najwyraźniej nie było to zbytnio mile widziane: „Gdy zaczynaliśmy pisać wiersze na chodnikach, nie mieliśmy pozwolenia, to było traktowane jako coś nielegalnego”. Oto niektóre z tych krótkich tekstów: A veces reírse es lo más serio; Estás en mi lista de sueños cumplidos; Perdona rápido, agradece lento; Duerme menos y sueña más; Mi alma tripule el viento de tu respiración; Te comería a versos; Me sentí astronauta perdido en tus lunares; Tú, la longitud de mi debilidad; Te haré el humor hasta llegar al orgasmo; Magia en las pisadas…
Jak mówi Juan Jaime, zajmujący się równie ważnymi co aspekt stricte artystyczny sprawami organizacyjnymi i „biurokratycznymi”: „Żyć twoim marzeniem pociąga za sobą sporą porcję rzeczywistości”. I choć w kontraktach, które podpisuje, czas pracy wskazany jest najczęściej na od poniedziałku do czwartku, od 10 do 19, to w praktyce, gdy są w trasie, pracują codziennie de sol al sol, od rana do wieczora.
Przy formie ekspresji, którą wybrali, często konieczne jest otrzymanie pozwolenia od władz lub w przypadku jego braku – podjęcie ryzyka i odpowiedzialności, przed którą nie uciekają: „Jeżeli decydujemy, że jakaś przestrzeń potrzebuje lepszej estetyki, bierzemy to w swoje ręce. Jeżeli przychodzi policja, nie uciekamy biegiem, tylko czekamy na patrol”. Czasem przychodzi im zapłacić mandat, a czasem władze miasta przyglądają się ich pracy i przekonują się, że dane miejsce tak wygląda o wiele lepiej i pozwalają im dokończyć dzieło. Obecnie grupa ozdobiła po swojemu XVII-wieczny rynek La Cebada w Madrycie i próbuje wymóc zezwolenie na dokończenie i pozostawienie pracy. Ich celem jest, by zmieniać przestrzeń publiczną, ale nigdy jej nie psuć: „Miasta są żywymi organizmami, zmieniają się w krótkich odstępach czasu, a my uważamy siebie za aktywną część ich dynamiki i wybieramy rozważnie to, co robimy, by przyczynić się do rozwoju. Czy to legalne, czy nielegalne, właśnie to nas określa”.
Obecnie członkowie grupy mają po 33-34 lata, ciągle mnóstwo pomysłów i młodzieńczy entuzjazm do tego, co robią. Uważają, że ich aktywność najlepiej określają słowa „tatuujemy miasta”. Rzeczywiście, dużo w tym prawdy, bo jeżeli można tatuować ciało ludzkie, dlaczego nie można by tatuować miast, w których ludzie pozostawiają swój ślad, tworząc ich klimat i niepowtarzalną tożsamość? Czym innym są murale, jeśli nie swojego rodzaju oznaczaniem i nadawaniem polotu terenom dżungli miejskiej, która czasem przypomina bardziej jednostajną pustynię? Zarówno graffiti tworzone na ścianach, jak i słowa wypisywane na chodnikach łatwo się zmazują przez ślady przechodniów, miotły sprzątających ulice, warunki atmosferyczne… Jednak nie wydaje się to przeszkadzać członkom grupy: „jeżeli się zmazały, to jest to częścią życia, nasz wkład jest bardzo ulotny”. Może ich siła tkwi właśnie w tym, że w przeciwieństwie do tatuaży i podobnie jak wszystko inne w życiu, ze swojej natury są tylko tu i teraz, nie uchylając się od działania czasu?
Źródła:
http://cultura.elpais.com/cultura/2016/06/10/actualidad/1465578586_837322.html?id_externo_rsoc=FB_CM
http://www.poncerobles.com/es/temporadas/ficha.php?id=16
http://www.phe.es
Justyna Haftka