Świszczący wiatr. Trzeszczenie lodowców. Antarktyczne morze. Jeżeli tak jak ja, czytasz tę książkę jesienią, załóż dodatkowy sweter – spotkanie na końcu świata z pustką i chłodem południowych fiordów, że przeszyją Cię dreszcze i zatęsknisz za letnimi promieniami słońca. Magdalena Bartczak bardzo umiejętnie, stopniowo zatapia czytelnika w surowym, chłodnym klimacie południowego Chile i sprawia, że stereotyp gorącego, śniadego Latynosa, który Europa tak chętnie przypisuje całemu kontynentowi Ameryki Południowej, zamarza i pęka na małe kawałeczki.
„Chile przypomina wyspę odgrodzoną od świata czterema trudnymi do przekroczenia granicami. Od północy oddziela ją Atakama, czyli bezkresy potężnej pustyni (…). Na południu (…) rozległe lodowce, fiordy i skalisty, poszarpany falami brzeg. Zachodnie wybrzeże obmywa Pacyfik (…). Jednak barierą, która najmocniej kształtuje chilijskie psyche, pozostają z pewnością Andy”.
Chile odgrodzone, odosobnione. To cechy nie tylko odnoszące się do geograficznego położenia kraju, lecz także do introwertycznej i zamkniętej osobowości jego typowego mieszkańca. Chilijczyka wciąż poszukującego własnego „ja”, wystawianego na próbę przez katastrofy naturalne, europejską kolonizację oraz rządy wojskowe, które podzieliły społeczeństwo na płaszczyźnie politycznej, kulturowej i etnicznej.
Dla mieszkańca Południa codziennością jest fakt, że jego świat trzęsie się i drży. Życie rdzennych plemion Mapuczy, Selknam i Jagan wzburzyło się wraz z najazdem i brutalnym traktowaniem europejskich przybyszy. Rzeczywistość potomków jednych i drugich podzieliła się w wyniku rządów wojskowych, co pokutuje w nich do dnia dzisiejszego. Dom matek dzieci z czasów junty runął, gdy nigdy nie wróciły do domu. Wszyscy, ponad podziałami, zostali doświadczeni przez koszmar najsilniejszego trzęsienia ziemi w historii o magnitudzie 9,5 stopnia w skali Richtera.
Autorka w swoich tekstach wykazała się niebywałą wrażliwością i potraktowała opisywane wydarzenia oraz osoby z wielką dozą empatii i ciepła. Rzeczowo i ze zrozumieniem zostały skomentowane realia egzystencji w niespokojnym i chaotycznym kraju, a jej bohaterom, jako najlepszym kronikarzom ich własnej historii, przyznany został istotny głos.
Próba wyrażenia bezpośrednio słowami tak bardzo nieprzepracowanej rzeczywistości może czasem zakończyć się jednak najwyżej mocnym biciem serca i milczącym drżeniem warg. Przez lata ludność Chile poszukiwała zatem innych form ekspresji, takich jak mitologia i spuścizna kulturowa Indian, rybackie legendy odziedziczone po Europejczykach, poezja, kinematografia, aż wreszcie kuchnia czy chilijska odmiana języka hiszpańskiego, idealnie nadająca się do przekazywania myśli „nie wprost”. Odnajdziemy je w przeszło trzydziestu tekstach stworzonych przez autorkę podczas jej podróży po Chile.
Magdalena Bartczak dobrze wywiązuje się z obranego przez siebie celu jak najszerszego przybliżenia Południa kraju nie do końca obeznanym z nim czytelnikom, oddając im w ręce serię ciekawych, napisanych z sercem, wieloaspektowych reportaży. Tymczasem warto zaznaczyć, że nieco powierzchowne potraktowanie niektórych zagadnień oraz poczucie rozwarstwienia tematycznego niektórych fragmentów książki pozostawia mały niedosyt. Zrozumiałe jest jednak, że uchwycenie w ramy kraju tak przebogatego etnicznie, historycznie i kulturowo (nawet, jeśli opisuje się tylko jego południową część), jest zadaniem trudnym, a autorka poradziła sobie z nim niejako szeregując teksty geograficznie, zabierając nas z centrum Chile aż na sam jego południowy kraniec, zwany przez wielu „końcem świata”. Kraniec, na którym poczujemy chłód lodu i dzikich archipelagów oraz usłyszymy echa głosu wyniszczonych przez gwałtowną historię plemion. To właśnie za oddanie atmosfery i tajemnicy miejsc Magdalenie Bartczak należy się największe uznanie.
„A przecież kres świata nie istnieje. (…) A tutejsze wyspy, wśród których od lat pływali na kanoe, leżały dla nich w centrum. Były samym środkiem ich świata.”
Monika Popławska